Miłość na kredyt: Historia Kingi i Marka
– Jakim pięknym się stał. Gdyby był trochę bogatszy, pracował w prestiżowej firmie, pewnie bym się w nim zakochała – pomyślałam, patrząc na Marka, który właśnie rozmawiał z moim ojcem w kuchni. Siedziałam przy stole, udając, że czytam gazetę, ale tak naprawdę podsłuchiwałam ich rozmowę. Marek był moim przyjacielem od lat, zawsze gotowym pomóc, zawsze uśmiechniętym. Ale czy to wystarczyło? Czy mogłam pokochać kogoś, kto nie miał ani pieniędzy, ani pozycji?
– Kinga, podasz mi sól? – zapytał Marek, wyrywając mnie z zamyślenia.
Podałam mu solniczkę, starając się nie patrzeć mu w oczy. Wiedziałam, że on czuje coś więcej. Czułam to w każdym jego geście, w każdym spojrzeniu. Ale ja… Ja chciałam czegoś więcej. Chciałam życia jak z filmu: podróży, drogich restauracji, szpilek od Louboutina i apartamentu z widokiem na Wisłę. Chciałam być kimś.
Moja mama zawsze powtarzała: „Kinga, nie zakochuj się w biedaku. Miłość miłością, ale rachunki trzeba płacić”. Ojciec był bardziej wyrozumiały, ale też nie ukrywał rozczarowania moimi wyborami. – Marek to dobry chłopak – mówił często. – Ale czy wystarczy ci jego dobroć?
Tego dnia wszystko się zmieniło. Krzysztof, mój szef i mentor Marka, wyjeżdżał na pół roku do Niemiec. – No cóż, Marek, zostajesz za mnie. Jak będą problemy, dzwoń. Nie lecę na Marsa, będę dostępny – powiedział Krzysztof, wyciągając dłoń do zastępcy i przyjaciela.
– Rozumiem, nie martw się. A tak w ogóle… – Marek zawahał się na chwilę. – Dziękuję za zaufanie.
Patrzyłam na nich z ukrycia i poczułam ukłucie zazdrości. Krzysztof miał wszystko: pieniądze, samochód, dom pod Warszawą i żonę, która wyglądała jak modelka z okładki „Vogue’a”. Marek był tylko jego cieniem.
Wieczorem zadzwoniła do mnie Anka, moja najlepsza przyjaciółka.
– Kinga, co u ciebie? Słyszałam, że Marek dostał awans!
– Tak… – odpowiedziałam niechętnie. – Ale to tylko zastępstwo. Krzysztof wróci i wszystko będzie po staremu.
– Może powinnaś dać mu szansę? – zapytała Anka z nadzieją w głosie.
– Gdyby tylko miał więcej pieniędzy i prestiżową pracę, być może mogłabym się w nim zakochać…
Zawiesiła się cisza po drugiej stronie słuchawki.
– Kinga… A co jeśli nigdy nie znajdziesz nikogo lepszego?
Nie odpowiedziałam. Bałam się tej myśli bardziej niż czegokolwiek innego.
Kilka tygodni później Marek zaprosił mnie na kolację do małej włoskiej knajpki na Pradze. Było skromnie, ale przytulnie. Zamówił dla mnie moje ulubione ravioli i czerwone wino.
– Kinga… – zaczął niepewnie. – Wiem, że nie jestem Krzysztofem ani nikim z tych twoich marzeń… Ale chciałbym spróbować być kimś dla ciebie.
Patrzyłam na niego długo. W jego oczach widziałam szczerość i czułość. Ale widziałam też zmęczenie i niepewność.
– Marek… Ja… Nie wiem, czy potrafię pokochać kogoś takiego jak ty – wyszeptałam.
Zamilkł. Przez chwilę myślałam, że wyjdzie bez słowa. Ale on tylko skinął głową i uśmiechnął się smutno.
– Rozumiem. Chciałem tylko wiedzieć.
Wróciłam do domu rozbita. Mama czekała na mnie w kuchni.
– I co? – zapytała bez ogródek.
– Nic… – odpowiedziałam cicho.
– Kinga, czasem trzeba wybrać sercem, a nie portfelem.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. To ona zawsze powtarzała mi o pieniądzach!
– Zmieniłaś zdanie?
– Nie chcę, żebyś była nieszczęśliwa przez całe życie tylko dlatego, że szukasz księcia z bajki – powiedziała łagodnie.
Przez następne dni unikałam Marka. W pracy widywaliśmy się codziennie, ale rozmowy były krótkie i oficjalne. Czułam się winna i zagubiona.
Pewnego dnia zobaczyłam go z inną dziewczyną – Magdą z działu marketingu. Śmiali się razem przy automacie do kawy. Poczułam ukłucie zazdrości i żalu.
Wieczorem napisał do mnie sms-a: „Chciałem ci tylko powiedzieć, że dziękuję za wszystko. Może kiedyś będziemy mogli być przyjaciółmi”.
Nie odpisałam od razu. Siedziałam na łóżku i płakałam jak dziecko.
Minęły miesiące. Krzysztof wrócił do firmy i wszystko wróciło do normy – przynajmniej na pozór. Marek coraz rzadziej pojawiał się w biurze; podobno dostał lepszą pracę w innej firmie. Magda była teraz jego dziewczyną.
A ja? Zostałam sama ze swoimi marzeniami o luksusie i prestiżu. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: można mieć wszystko i nie mieć nic zarazem.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę warto było odrzucić kogoś dobrego tylko dlatego, że nie miał pieniędzy? Czy szczęście naprawdę mierzy się stanem konta?
Może ktoś z was zna odpowiedź na to pytanie?