Między prawdą a legendą: Ostatnie lato z dziadkiem pod Świdnicą
— Dziadku, a widziałeś kiedyś krasnoludki? — zapytałem, siedząc na starym, skrzypiącym taborecie w kuchni pachnącej świeżym chlebem i dymem z pieca. Dziadek spojrzał na mnie spod krzaczastych brwi, uśmiechnął się tajemniczo i odłożył nóż, którym właśnie kroił ogórka na kanapki.
— A jak myślisz, kto mi pomagał zbierać truskawki w zeszłym roku? — odpowiedział szeptem, jakby bał się, że ktoś nas podsłucha. — Ale pamiętaj, krasnoludki pokazują się tylko tym, którzy naprawdę wierzą.
Miałem wtedy osiem lat i wierzyłem we wszystko, co mówił dziadek. Był dla mnie kimś więcej niż tylko ojcem mojej mamy — był moim bohaterem, przewodnikiem po świecie pełnym tajemnic i opowieści. Mama często powtarzała, że jestem do niego podobny: uparty, ciekawski i zawsze z głową w chmurach. Ojciec rzadko bywał w domu — pracował w Niemczech i wracał tylko na święta. To dziadek nauczył mnie łowić ryby w stawie za domem, rozpoznawać ptaki po śpiewie i rozumieć mowę drzew.
Tamtego lata wszystko się zmieniło. Przyjechaliśmy do dziadków na wakacje jak co roku. Mama była spięta, rozmawiała z babcią szeptem w kuchni. Słyszałem urywki rozmów: „badania”, „szpital”, „nie mówmy mu jeszcze”. Udawałem, że nie słyszę, ale czułem ciężar tych słów. Dziadek wydawał się słabszy niż zwykle — szybciej się męczył, czasem przysiadał na ławce pod jabłonią i patrzył w dal, jakby czegoś szukał.
Pewnego popołudnia poszliśmy razem do lasu. Dziadek niósł koszyk na grzyby, ja biegałem wokół niego, wypatrując krasnoludków między paprociami. — Wiesz, Michaś — zaczął nagle poważnym tonem — czasem trzeba umieć pożegnać się z tym, co się kocha. Ale to nie znaczy, że przestaje się kochać.
Nie rozumiałem wtedy tych słów. Myślałem tylko o tym, żeby znaleźć borowika większego od dłoni. Dopiero wieczorem, kiedy zobaczyłem mamę płaczącą w ogrodzie, poczułem strach. Zrozumiałem, że coś złego dzieje się z dziadkiem.
Następne dni były pełne napięcia. Babcia chodziła po domu jak cień, mama coraz częściej wyjeżdżała do miasta załatwiać „sprawy”. Ja trzymałem się blisko dziadka — razem naprawialiśmy starą rowerową drezynę, karmiliśmy kury i czytaliśmy książki o smokach i rycerzach. Dziadek opowiadał mi historie ze swojego dzieciństwa: o wojnie, o tym jak budował dom własnymi rękami, o pierwszej miłości.
Pewnego wieczoru usiedliśmy przy ognisku za domem. Dziadek wyjął harmonijkę i zagrał melodię, którą znałem od zawsze. — Michaś — powiedział cicho — obiecaj mi coś. Nigdy nie przestawaj wierzyć w cuda. Nawet jeśli dorośli będą ci mówić, że to głupie.
Przytaknąłem ze łzami w oczach. Bałem się zapytać, czy to nasze ostatnie ognisko.
Kilka dni później mama zabrała mnie do miasta pod pretekstem zakupów. Wróciliśmy późno wieczorem — dom był cichy jak nigdy dotąd. Babcia siedziała przy stole z pustym wzrokiem. Dziadka zabrali do szpitala.
Nie pozwolili mi go odwiedzić. Mówili, że to dla mojego dobra. Czułem wściekłość i bezsilność — dlaczego nikt nie pyta mnie o zdanie? Dlaczego dorośli decydują za mnie?
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jakby w zawieszeniu. Mama wracała ze szpitala zmęczona i smutna. Babcia modliła się całymi dniami. Ja chodziłem po ogrodzie i szukałem śladów krasnoludków — może one wiedzą, jak pomóc dziadkowi?
W końcu nadszedł ten dzień. Mama weszła do mojego pokoju rano, usiadła na łóżku i przytuliła mnie mocno. — Michaś… dziadek już nie wróci do domu.
Nie płakałem od razu. Siedziałem długo na schodach przed domem i patrzyłem na las za stawem. Przypomniałem sobie wszystkie nasze wspólne chwile: śmiech przy stole, wyprawy rowerowe do młyna, opowieści o krasnoludkach…
Pogrzeb był prosty, wiejski. Przyszli sąsiedzi z całej okolicy. Mama płakała cicho, babcia trzymała mnie za rękę tak mocno, że aż bolało. Po wszystkim poszedłem sam na skraj lasu i usiadłem pod naszą ulubioną jabłonią.
Wtedy zobaczyłem coś dziwnego — mały czerwony kapelusz wystający spod liści. Serce zabiło mi mocniej. Podszedłem bliżej… To był stary grzybek muchomor, ale przez chwilę naprawdę uwierzyłem, że to krasnoludek zostawił mi znak od dziadka.
Minęły lata. Teraz sam jestem dorosły i coraz częściej wracam myślami do tamtego lata pod Świdnicą. Do rozmów z dziadkiem, do jego mądrości i czułości ukrytej pod szorstką powierzchnią.
Czasami zastanawiam się: czy dzieciństwo kończy się wtedy, gdy odchodzą nasi bohaterowie? Czy może trwa tak długo, jak długo potrafimy wierzyć w cuda? Może każdy z nas nosi w sobie małego krasnoludka — wspomnienie kogoś bliskiego, kto nauczył nas patrzeć na świat z nadzieją.