Kiedy poprosiłam babcię o przepisanie domu: Prawda o miłości, zaufaniu i rodzinie

– Lena, co ty właściwie ode mnie chcesz? – głos babci Zofii drżał, choć próbowała brzmieć stanowczo. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole, na którym parowała herbata z malinami. W powietrzu unosił się zapach świeżo upieczonego chleba, ale ja czułam tylko ciężar słów, które zaraz miały paść.

W głowie miałam tysiące myśli. Przez lata byłam jej oczkiem w głowie. To ona tuliła mnie w nocy, kiedy rodzice wyjechali do Niemiec „za chlebem” i nigdy nie wrócili. To ona uczyła mnie czytać, piec szarlotkę i mówić „dziękuję”. Ale teraz… teraz miałam poprosić ją o coś, co mogło wszystko zmienić.

– Babciu… – zaczęłam niepewnie, patrząc na jej spracowane dłonie. – Chciałabym… żebyś przepisała na mnie dom. Nie teraz, nie od razu… Ale żebym miała pewność, że kiedyś nie zostanę z niczym.

Zofia spojrzała na mnie tak, jakby pierwszy raz widziała własną wnuczkę. W jej oczach pojawił się cień bólu.

– Myślisz, że ci nie ufam? Że oddam dom byle komu? – zapytała cicho.

– Nie! Babciu, przecież wiesz, że cię kocham. Ale… – urwałam, bo nie umiałam znaleźć słów. Bałam się, że jeśli powiem za dużo, zranię ją jeszcze bardziej.

Cisza ciążyła między nami jak gradowa chmura. Słyszałam tylko tykanie starego zegara i szum samochodów za oknem. W końcu babcia odsunęła filiżankę i wstała.

– Wiesz co? Może powinnam była cię wychować inaczej. Może za bardzo ci ufałam – powiedziała gorzko i wyszła do swojego pokoju.

Zostałam sama z herbatą i poczuciem winy. Przez kolejne dni unikałyśmy rozmów. Babcia zamknęła się w sobie, a ja chodziłam po domu jak cień. Każdy kąt przypominał mi dzieciństwo: kredens pełen porcelany po pradziadkach, zdjęcia rodziców na ścianie, moje stare rysunki przypięte magnesami do lodówki.

W końcu przyszła ciotka Teresa – siostra mojej mamy. Zawsze była zazdrosna o to, że to mnie babcia wybrała na swoją „prawdziwą córkę”. Teraz patrzyła na mnie z wyższością.

– No proszę, Lena już się nie może doczekać spadku! – rzuciła złośliwie przy stole.

– Teresa, przestań! – babcia próbowała ją uciszyć.

– Nie! Całe życie się poświęcałaś dla niej, a ona teraz chce cię ograbić! – krzyczała ciotka. – A ja? A mój brat? My się nie liczymy?

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Chciałam coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Babcia patrzyła na mnie z mieszaniną żalu i rozczarowania.

Wieczorem usiadłam sama w swoim pokoju. Przeglądałam stare listy od rodziców – krótkie kartki z życzeniami na święta, coraz rzadsze z każdym rokiem. Zawsze pisałam im o babci: jak pieczemy pierogi na Wigilię, jak chodzimy na spacery do lasu. Nigdy nie wspomniałam o tym, jak bardzo tęsknię za prawdziwą rodziną.

Następnego dnia babcia przyszła do mnie wieczorem. Usiadła na brzegu łóżka i długo milczała.

– Lena… Wiem, że boisz się o przyszłość. Ja też się boję. Ale dom to nie tylko mury i dach. To wspomnienia, to miłość… To wszystko, co razem przeżyłyśmy. Jeśli przepiszę ci dom teraz… czy będziesz umiała go docenić?

Patrzyłam na nią przez łzy.

– Babciu, ja nie chcę cię skrzywdzić. Po prostu boję się zostać sama… Bez ciebie, bez tego miejsca…

Babcia pogłaskała mnie po głowie.

– Wiem dziecko. Ale pamiętaj: dom to nie testament. Dom to serce rodziny.

Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była napięta. Ciotka Teresa coraz częściej dzwoniła do babci i próbowała ją przekonać, żeby przepisała dom na nią albo podzieliła majątek między wszystkich krewnych. Brat mojej mamy – wujek Marek – pojawił się niespodziewanie po latach milczenia i zaczął wypytywać o papiery własnościowe.

Babcia stawała się coraz bardziej zamknięta w sobie. Czasem widziałam ją płaczącą w kuchni nad starymi zdjęciami dziadka. Ja też czułam się coraz bardziej winna – czy naprawdę chodziło mi tylko o bezpieczeństwo? Czy może jednak o coś więcej?

Pewnego dnia wróciłam ze szkoły i zobaczyłam babcię rozmawiającą przez telefon z notariuszem.

– Tak, panie mecenasie… Jeszcze się zastanowię… Dziękuję… – powiedziała cicho i odłożyła słuchawkę.

Usiadłam obok niej.

– Babciu… Jeśli nie chcesz przepisywać domu, zrozumiem. Naprawdę.

Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Lena… Ty jesteś moim domem. Ale boję się, że kiedy umrę, rodzina rozszarpie wszystko na kawałki. Nie chcę wojny po mojej śmierci…

Objęłam ją mocno.

– Babciu, obiecuję ci jedno: cokolwiek postanowisz, zawsze będę ci wdzięczna za wszystko. Nawet jeśli będziemy mieszkać pod mostem.

Uśmiechnęła się przez łzy.

Kilka dni później przyszło pismo z sądu – ciotka Teresa wystąpiła o podział majątku jeszcze za życia babci. Rozpętało się piekło: telefony od prawników, kłótnie przy stole, wzajemne oskarżenia. Babcia schudła w oczach; ja zaczęłam mieć problemy ze snem.

W końcu nadszedł dzień rozprawy. Siedziałyśmy razem na ławce przed salą sądową; ciotka Teresa i wujek Marek po drugiej stronie korytarza szeptali coś między sobą.

Babcia ścisnęła moją dłoń.

– Lena… Cokolwiek się stanie, pamiętaj: rodzina to nie testament ani akt własności. To ludzie.

Sąd zdecydował: dom pozostaje własnością babci do jej śmierci; potem przejdzie na mnie zgodnie z jej wolą testamentową. Ciotka Teresa wyszła trzaskając drzwiami; wujek Marek nawet nie spojrzał nam w oczy.

Wróciłyśmy do pustego domu. Babcia usiadła przy stole i długo patrzyła przez okno na ogród pełen przekwitłych róż.

– Wiesz co jest najgorsze? – zapytała cicho. – Że przez ten dom straciłam rodzinę…

Objęłam ją mocno.

Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Babcia jest coraz słabsza; ja opiekuję się nią najlepiej jak potrafię. Dom stoi – pełen wspomnień i cichych łez.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę warto było walczyć o te mury? Czy dom bez miłości ma jakąkolwiek wartość?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?