Echo nieprzemówionych ostrzeżeń – historia matki, syna i synowej

– Mamo, ja już nie daję rady! – głos Marty drżał w słuchawce, a ja poczułam znajome ukłucie w sercu. – On wraca z pracy, rzuca torbę na podłogę i siada przed telewizorem. Wszystko jest na mojej głowie!

Zacisnęłam powieki. Ile razy już słyszałam podobne słowa? Ile razy sama je wypowiadałam, tylko do innego adresata? Przez chwilę chciałam powiedzieć: „A nie mówiłam?”, ale powstrzymałam się. To byłoby zbyt okrutne. Zamiast tego westchnęłam cicho.

– Marto, kochanie… – zaczęłam ostrożnie. – Może powinniście porozmawiać? Może… – urwałam, bo wiedziałam, że to nie takie proste.

– Próbowałam! – przerwała mi gwałtownie. – On tylko wzrusza ramionami i mówi: „Przecież pracuję. Ty siedzisz w domu.” Jakby opieka nad dwójką dzieci i domem to było nic!

W tej chwili poczułam się tak bezradna, jak wtedy, gdy byłam młodą żoną. Mój mąż, Andrzej, też uważał, że dom to moja sprawa. Te same słowa, ta sama obojętność. Czy to możliwe, że wychowałam syna na swojego ojca?

Odkładając słuchawkę po rozmowie z Martą, długo siedziałam w kuchni przy zimnej herbacie. Przed oczami miałam obrazy sprzed lat: ja, młoda dziewczyna z małego miasta pod Warszawą, zakochana w Andrzeju. Wydawało mi się wtedy, że wszystko jest możliwe. Że miłość wystarczy.

Ale życie szybko zweryfikowało moje marzenia. Andrzej był dobrym człowiekiem, ale wychowany w domu, gdzie kobieta była od gotowania i sprzątania. Gdy próbowałam rozmawiać o podziale obowiązków, śmiał się: „Oj tam, Krysiu, nie przesadzaj.”

Pamiętam jedną kłótnię szczególnie wyraźnie. Tomek miał wtedy sześć lat i rozlał mleko na dywan. Andrzej nawet nie drgnął z fotela.

– Może byś pomógł? – rzuciłam z irytacją.

– Ty jesteś w domu – odpowiedział spokojnie. – Ja zarabiam na ten dywan.

Wtedy po raz pierwszy poczułam się naprawdę samotna w naszym małżeństwie.

Teraz patrzę na Tomka i Martę i widzę powtórkę tej samej historii. Czy to ja go tak wychowałam? Czy to przez to, że zawsze go wyręczałam? Że nie pozwalałam mu nawet po sobie posprzątać talerza?

Wieczorem zadzwonił Tomek.

– Mama, Marta znowu się czepia – powiedział bez ogródek. – Przecież wszystko jest w porządku. Dzieci zdrowe, dom czysty.

– A kto ten dom sprząta? – zapytałam ostrożnie.

– No Marta… Ale ona przecież nie pracuje! – odpowiedział z przekonaniem.

Poczułam gniew i smutek jednocześnie.

– Tomku, a pamiętasz, kto ci zawsze szykował śniadanie? Kto prał twoje rzeczy?

– No Ty… Ale Ty byłaś mamą!

– A Marta jest kim? – zapytałam cicho.

Zamilkł na chwilę.

– No… żoną i matką moich dzieci.

– I co z tego wynika?

Nie odpowiedział. Rozłączył się szybko pod pretekstem „ważnego meczu”.

Przez kolejne dni Marta coraz częściej dzwoniła do mnie z płaczem. Czułam jej frustrację i bezradność. Zaczęła mówić o rozwodzie.

– Nie chcę tak żyć! – krzyczała do słuchawki. – Nie chcę być służącą!

Próbowałam ją uspokoić, ale czułam się winna. To ja wychowałam Tomka na mężczyznę przekonanego, że dom to kobieca sprawa. To ja nie nauczyłam go szacunku do pracy domowej.

Pewnego dnia postanowiłam pojechać do nich bez zapowiedzi. Weszłam do mieszkania i zobaczyłam Martę z podkrążonymi oczami i dwójką rozwrzeszczanych dzieci u nogi. Tomek siedział przy komputerze.

– Cześć mamo – rzucił bez entuzjazmu.

Marta spojrzała na mnie błagalnie.

– Może porozmawiamy? – zaproponowałam Tomkowi.

Wyszliśmy na balkon.

– Synu… czy ty naprawdę nie widzisz, jak Marta jest zmęczona?

Wzruszył ramionami.

– Przesadza. Każda kobieta tak ma.

Poczułam narastający gniew.

– A może każda kobieta tak ma właśnie dlatego, że każdy mężczyzna tak myśli?

Spojrzał na mnie zdziwiony.

– Mamo… przecież Ty też dawałaś radę.

Zacisnęłam pięści.

– Nie dawałam rady! Byłam nieszczęśliwa! I nigdy Ci o tym nie mówiłam, bo myślałam, że tak trzeba!

Tomek zamilkł. Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach cień niepewności.

Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem przy stole. Marta milczała, dzieci bawiły się w kącie.

– Tomek – zaczęłam spokojnie – czy pamiętasz swoje dzieciństwo?

Skinął głową.

– Pamiętasz, jak tata nigdy nie pomagał mi w domu?

– No tak… Ale Ty nigdy nie narzekałaś.

Westchnęłam ciężko.

– Bo bałam się przyznać do słabości. Bałam się, że jeśli powiem głośno o swoim zmęczeniu i żalu, to wszystko się rozpadnie. Ale wiesz co? I tak się rozpadło. Tylko po cichu.

Marta spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Ja już nie chcę żyć po cichu – wyszeptała.

Tomek spuścił głowę.

Przez kolejne tygodnie atmosfera w ich domu była napięta jak struna. Marta coraz częściej wyjeżdżała do swojej mamy na weekendy z dziećmi. Tomek zamykał się w sobie. Ja czułam się rozdarta między lojalnością wobec syna a współczuciem dla Marty.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra Basia.

– Krysiu, co tam u was?

Opowiedziałam jej wszystko. Basia westchnęła ciężko.

– U nas było tak samo… Może to jakaś klątwa naszego pokolenia?

Zaczęłyśmy wspominać nasze matki i babcie – kobiety silne, ale milczące o swoim cierpieniu. Kobiety, które nauczyły nas przetrwania kosztem własnych marzeń i potrzeb.

W końcu zebrałam się na odwagę i zaproponowałam Marcie wspólny wyjazd do spa na weekend. Zgodziła się od razu. Zostawiłyśmy dzieci Tomkowi.

Gdy wróciłyśmy po dwóch dniach relaksu, zobaczyłyśmy chaos: brudne naczynia w zlewie, dzieci w piżamach o piętnastej i Tomka wykończonego jak nigdy wcześniej.

Spojrzał na nas z rozpaczą:

– Jak wy to robicie codziennie?

Marta uśmiechnęła się smutno:

– Po prostu nie mamy wyboru.

Od tego dnia coś się zmieniło. Tomek zaczął pomagać – najpierw nieporadnie, potem coraz lepiej. Zaczął doceniać wysiłek Marty i częściej ją chwalić przy dzieciach. Ale rany pozostały głęboko ukryte pod powierzchnią codzienności.

Czasem zastanawiam się: czy gdybym wtedy głośno mówiła o swoim zmęczeniu i żalu, czy gdybym wymagała od Andrzeja więcej zaangażowania… czy dziś moje dziecko byłoby innym człowiekiem? Czy można przerwać ten łańcuch milczenia i niezrozumienia?

A Wy? Czy potraficie rozmawiać o swoich potrzebach zanim będzie za późno?