„Dziś wiem, że to nie wiek decyduje o tym, czy jesteśmy potrzebni” – Historia Marii, bibliotekarki z Poznania

– Mamo, może spróbujesz się czymś zająć? – zapytała mnie Ania, moja córka, kiedy po raz kolejny przyłapała mnie na patrzeniu w okno przez pół dnia. Jej głos był łagodny, ale wyczuwałam w nim nutę zniecierpliwienia. Odkąd przeszłam na emeryturę, coraz trudniej było mi znaleźć powód, żeby wstać z łóżka. Przez czterdzieści dwa lata byłam bibliotekarką w Poznaniu. Uwielbiałam tę pracę – zapach starych książek, rozmowy z młodzieżą, porządkowanie katalogów, nawet te wieczne awarie komputera, które zmuszały mnie do improwizacji. Miałam swój rytm, ludzi, których znałam, i poczucie, że jestem komuś potrzebna.

Teraz wszystko się skończyło. Pierwszego dnia emerytury obudziłam się wcześnie, jak zwykle. Zrobiłam sobie kawę i przez chwilę łudziłam się, że zaraz wyjdę do pracy. Ale nie miałam już dokąd pójść. Usiadłam przy stole i patrzyłam na zegar. Minuty ciągnęły się niemiłosiernie wolno. Próbowałam czytać książkę, ale litery rozmazywały mi się przed oczami. W końcu zadzwoniła Ania.

– Mamo, wszystko w porządku?
– Tak, kochanie. Wszystko dobrze – skłamałam.

Nie chciałam jej martwić. Ania miała własne życie – pracę w banku, dwójkę dzieci, męża, który coraz częściej wracał do domu późno i coraz rzadziej się odzywał. Nie chciałam być dla niej ciężarem.

Z czasem zaczęłam czuć się coraz bardziej niewidzialna. Sąsiedzi mijali mnie na klatce schodowej i rzucali krótkie „dzień dobry”, ale nikt nie zatrzymywał się na dłużej. W sklepie ekspedientka nawet nie patrzyła mi w oczy. Najgorsze były wieczory – wtedy cisza w mieszkaniu stawała się nie do zniesienia.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Basia, moja dawna koleżanka z pracy.

– Marysiu, jak tam na emeryturze? – zapytała z udawaną wesołością.
– Szczerze? Czuję się nikomu niepotrzebna – odpowiedziałam bez ogródek.
– Wiesz co? Ja też tak miałam. Ale zapisałam się do klubu seniora. Może spróbujesz?

Pokręciłam głową, choć Basia nie mogła tego zobaczyć. Klub seniora kojarzył mi się z graniem w karty i narzekaniem na zdrowie. To nie było dla mnie.

Minęły kolejne tygodnie. Zaczęłam coraz rzadziej wychodzić z domu. Ania dzwoniła codziennie, ale rozmowy były coraz krótsze. Czułam, że oddalamy się od siebie. Pewnego popołudnia przyszła do mnie bez zapowiedzi.

– Mamo, musimy porozmawiać – powiedziała stanowczo.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.
– Martwię się o ciebie. Nie możesz tak siedzieć sama całymi dniami. Może powinnaś zamieszkać z nami?

Poczułam ukłucie żalu i złości.
– Nie jestem jeszcze taka stara, żeby musieć mieszkać z dziećmi! – wybuchłam.
Ania spuściła wzrok.
– Przepraszam… Po prostu chcę ci pomóc.

Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. W końcu Ania wstała i przytuliła mnie mocno.
– Kocham cię, mamo – szepnęła.

Po jej wyjściu długo płakałam. Czułam się rozdarta – z jednej strony nie chciałam być ciężarem dla córki, z drugiej – samotność zaczynała mnie przytłaczać.

Następnego dnia postanowiłam wyjść na spacer do parku Cytadela. Słońce świeciło jasno, dzieci bawiły się na placu zabaw, starsi panowie grali w szachy na ławkach. Usiadłam na jednej z nich i zaczęłam obserwować ludzi. Nagle usłyszałam znajomy głos.

– Pani Maria? To pani jeszcze pamięta moje imię?
Odwróciłam się i zobaczyłam Pawła – jednego z moich dawnych czytelników ze szkoły średniej.
– Oczywiście! Paweł Nowak, zawsze wypożyczałeś kryminały Agathy Christie!
Zaśmiał się głośno.
– Pani pamięć jest niezawodna! Wie pani… zawsze chciałem pani podziękować za to, że zachęciła mnie do czytania. Teraz sam uczę polskiego w liceum.

Poczułam ciepło w sercu. Przez chwilę rozmawialiśmy o książkach i życiu. Kiedy Paweł odszedł, poczułam coś dziwnego – jakby ktoś przypomniał mi, że kiedyś byłam ważna dla innych ludzi.

Wieczorem długo myślałam o tej rozmowie. Może jednak powinnam spróbować czegoś nowego? Następnego dnia zadzwoniłam do biblioteki i zapytałam, czy nie potrzebują wolontariusza.
– Pani Mario! – usłyszałam głos dyrektorki – Byłaby pani dla nas ogromnym wsparciem! Dzieciaki uwielbiają panią!

Tak zaczęła się moja nowa przygoda. Zaczęłam prowadzić warsztaty czytelnicze dla dzieci i młodzieży. Znów poczułam się potrzebna. Znów miałam powód, żeby rano wstać z łóżka.

Oczywiście nie wszystko było idealne. Zdarzały się dni, kiedy czułam się zmęczona albo kiedy dzieciaki były nieznośne. Ale nawet wtedy wiedziałam, że robię coś ważnego.

Z czasem poprawiły się też moje relacje z Anią. Zaczęłyśmy częściej rozmawiać – nie tylko o codziennych sprawach, ale też o marzeniach i lękach. Zrozumiałam, że nie muszę być dla niej ciężarem – mogę być wsparciem i inspiracją.

Dziś wiem jedno: to nie wiek decyduje o tym, czy jesteśmy potrzebni innym ludziom. Każdy z nas może znaleźć swoje miejsce – nawet jeśli wydaje nam się, że wszystko już za nami.

Czasem zastanawiam się: ile osób wokół nas czuje się niewidzialnych? Ile historii nigdy nie zostanie opowiedzianych tylko dlatego, że ktoś uznał siebie za niepotrzebnego? Może warto czasem wyciągnąć rękę do tych, którzy milczą…