Dziedzictwo łez: Moja walka między miłością a obowiązkiem
– Nie możesz tego zrobić, Aniu! – głos mojej matki drżał, a jej oczy błyszczały gniewem i rozpaczą. – To mieszkanie należy się wszystkim, nie tylko tobie!
Stałam w kuchni babcinego mieszkania, ściskając w dłoni klucz, który jeszcze pachniał metalem i starością. W powietrzu unosił się zapach kawy i lekko przypalonego ciasta drożdżowego. Babcia siedziała przy stole, patrząc przez okno na szare, listopadowe niebo. Jej twarz była spokojna, ale oczy – te oczy, które kiedyś śmiały się do mnie z czułością – teraz były puste, jakby patrzyły gdzieś daleko poza ten świat.
– Mamo, ja nie chcę tego mieszkania dla siebie – odpowiedziałam cicho, próbując nie podnieść głosu. – Chcę tylko, żeby babcia miała spokój. Żeby nie musiała się martwić.
– A kto się nią zajmie? Ty? – Matka parsknęła. – Przecież masz swoją pracę, swoje życie. Myślisz, że dasz radę?
Nie odpowiedziałam. W głowie kłębiły mi się myśli. Ostatnie tygodnie były jak koszmar na jawie. Babcia coraz częściej zapominała, gdzie jest. Potrafiła wyjść na klatkę schodową w kapciach i piżamie, szukając swojego męża, który nie żył od piętnastu lat. Czasem nie poznawała mnie ani mamy. Lekarze mówili: „To początki Alzheimera”.
Pamiętam dzień, w którym zadzwonił notariusz. „Pani Anna Nowak?” – zapytał uprzejmym tonem. „Pani babcia zapisała pani mieszkanie w testamencie. Proszę przyjść podpisać dokumenty.”
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten klucz stanie się ciężarem większym niż jakikolwiek inny.
Wieczorem siedziałam na kanapie w salonie babci. Ona drzemała przykryta kocem w kwiaty. Przez uchylone okno wpadał chłodny wiatr i szum samochodów z ulicy. Wpatrywałam się w ścianę zastawioną starymi zdjęciami: babcia z dziadkiem na Mazurach, mama jako mała dziewczynka z kokardą we włosach, ja na kolanach babci z lizakiem w ręku.
Telefon zadzwonił nagle, przeszywając ciszę.
– Anka? – To był mój brat, Tomek. – Słyszałem o mieszkaniu. Mama jest wściekła.
– Wiem – westchnęłam. – Ale to nie moja decyzja.
– Może powinniśmy sprzedać to mieszkanie i podzielić pieniądze? Każdy miałby coś dla siebie.
– A co z babcią? Gdzie ona pójdzie?
– Dom opieki? Przecież nie dasz rady sama jej pilnować.
Zacisnęłam powieki. Wiedziałam, że Tomek nie rozumie. On miał swoją rodzinę, dwójkę dzieci, dom na przedmieściach. Od lat widywał babcię tylko od święta.
Następnego dnia poszłam do pracy jak zwykle. Próbowałam skupić się na fakturach i mailach, ale myśli ciągle wracały do babci. Czy zamknęła drzwi? Czy nie zapomniała wyłączyć gazu? Czy pamiętała o lekach?
Po południu zadzwoniła sąsiadka.
– Pani Aniu, babcia siedzi na schodach i płacze. Mówi, że zgubiła klucz do domu.
Rzuciłam wszystko i pobiegłam do niej. Znalazłam ją skuloną na zimnych kafelkach klatki schodowej. Trzęsła się z zimna i strachu.
– Babciu, jestem tu – powiedziałam łagodnie, obejmując ją ramieniem.
Spojrzała na mnie niepewnie.
– Kim ty jesteś?
Te słowa uderzyły mnie jak policzek.
Przez kolejne tygodnie wszystko zaczęło się sypać. Praca zaczęła cierpieć – szef patrzył na mnie coraz bardziej podejrzliwie, koledzy szeptali za plecami. W domu wieczne napięcie: mama zarzucała mi egoizm, Tomek unikał rozmów. Każdy miał swoje racje i żale.
Pewnego wieczoru wybuchłam.
– Dlaczego wszystko jest na mojej głowie?! – krzyknęłam do mamy przez telefon. – Dlaczego nikt mi nie pomaga?!
– Bo to ty dostałaś mieszkanie! – odpowiedziała lodowato.
Zrozumiałam wtedy, że dla nich to tylko kwestia pieniędzy i sprawiedliwości. Dla mnie – kwestia miłości i lojalności wobec kobiety, która wychowała mnie jak własną córkę.
Babcia coraz częściej znikała w swoim świecie. Czasem mówiła do mnie „Marysiu”, myląc mnie z własną siostrą sprzed siedemdziesięciu lat. Innym razem opowiadała historie z dzieciństwa tak żywo, jakby to było wczoraj.
Któregoś dnia znalazłam ją w łazience z rozbitym lusterkiem w ręku. Płakała cicho.
– Nie poznaję tej staruszki w lustrze – szepnęła drżącym głosem.
Usiadłam obok niej na zimnych kafelkach i objęłam ją mocno.
– Jesteś moją babcią. Zawsze będziesz.
Ale wiedziałam już wtedy, że tracę ją kawałek po kawałku.
W pracy dostałam ostrzeżenie: „Albo poprawisz wyniki, albo będziemy musieli się pożegnać”.
W domu coraz więcej kłótni: mama zarzucała mi brak rozsądku, Tomek sugerował dom opieki.
Pewnej nocy obudził mnie hałas. Babcia stała w przedpokoju w płaszczu i kapciach.
– Muszę iść do szkoły – powiedziała stanowczo. – Spóźnię się na lekcje!
Z trudem zaprowadziłam ją do łóżka i długo siedziałam przy niej, trzymając ją za rękę.
Zaczęłam rozważać dom opieki. Czułam się winna nawet myśląc o tym. Ale byłam wykończona fizycznie i psychicznie. Każdy dzień był walką o przetrwanie – dla mnie i dla niej.
W końcu zebrałam rodzinę na spotkanie.
– Nie dam rady sama – powiedziałam drżącym głosem. – Potrzebuję pomocy albo musimy rozważyć dom opieki.
Mama spuściła wzrok. Tomek wzruszył ramionami.
– Ja mam swoje życie – powiedział cicho.
Zrozumiałam wtedy, że jestem sama z tym ciężarem.
Ostatni raz poszłam z babcią na spacer do parku obok bloku. Siedziałyśmy na ławce pod kasztanem. Babcia patrzyła na dzieci bawiące się na placu zabaw i uśmiechała się do siebie.
– Ładna ta dziewczynka – powiedziała nagle, wskazując na mnie.
Łzy napłynęły mi do oczu.
Kilka tygodni później babcia trafiła do domu opieki. Odwiedzam ją co tydzień. Czasem mnie poznaje, czasem nie. Za każdym razem wychodzę stamtąd ze ściśniętym gardłem i poczuciem winy.
Mieszkanie stoi puste. Każdy kąt przypomina mi o niej: zapach jej perfum w szafie, stare zdjęcia na komodzie, filiżanka z odpryskiem na brzegu.
Czasem siadam tam sama i pytam siebie: czy zrobiłam wszystko co mogłam? Czy można pogodzić miłość z obowiązkiem bez bólu i żalu?
A wy? Jakie decyzje podjęlibyście na moim miejscu? Czy można być dobrym wnukiem bez poświęcania całego siebie?