Druga Szansa: Między Deszczem a Ciszą
Boże, ten deszcz nie przestaje… – pomyślałam, patrząc przez zaparowane okno biura. Krople spływały po szybie jak łzy, których nie chciałam już więcej wylewać. – Ewka, idziesz? – Monika, moja koleżanka z pracy, stuknęła paznokciem w blat biurka. Jej głos był lekko zniecierpliwiony, jakby nie mogła się już doczekać powrotu do swojego ciepłego domu. – Jeszcze chwilę. Mąż po mnie przyjedzie – skłamałam bez mrugnięcia okiem. – Jak chcesz. Do jutra. – Monika wyszła, kołysząc biodrami, zostawiając za sobą zapach drogiej perfumy i echo swoich kroków na pustym korytarzu.
Biuro powoli pustoszało. Zostaliśmy tylko ja i kierownik, pan Marek, który zawsze zostawał najdłużej, jakby bał się wracać do domu. Przez chwilę miałam ochotę zapytać go, czy też czasem kłamie swojej żonie, ale ugryzłam się w język. Zamiast tego zebrałam papiery do teczki i udawałam, że sprawdzam coś ważnego na komputerze.
W rzeczywistości nie miałam dokąd się spieszyć. Adam już od dawna po mnie nie przyjeżdżał. Ostatnio nawet nie pamiętał, że kończę pracę o siedemnastej. Nasze rozmowy sprowadzały się do wymiany informacji o rachunkach i liście zakupów. Czasem miałam wrażenie, że jestem dla niego tylko cieniem, który przesuwa się po mieszkaniu.
Wyszłam z biura tuż po osiemnastej. Deszcz lał jak z cebra. Przystanek autobusowy był oddalony o kilka przecznic, ale nie miałam siły iść szybciej. Każdy krok odbijał się echem w mojej głowie: po co wracać do pustego mieszkania? Po co udawać przed samą sobą, że wszystko jest w porządku?
Telefon zadzwonił dokładnie wtedy, gdy schowałam się pod daszkiem kiosku. – Ewa? – głos mamy był spięty i zmęczony. – Dzwoniłam do Adama, ale nie odbiera… Wszystko u was dobrze?
Zacisnęłam palce na telefonie. – Tak, mamo. Wszystko dobrze. Właśnie wracam z pracy.
– Nie chcę się wtrącać, ale… Ewa, ty jesteś szczęśliwa?
Zabrakło mi słów. Przez chwilę słuchałam tylko szumu deszczu i oddechu mamy po drugiej stronie. – Mamo, muszę kończyć. Autobus podjechał.
Oczywiście to była nieprawda. Autobus miał być dopiero za dziesięć minut.
W domu przywitała mnie cisza. Adam siedział przy stole z laptopem i nawet nie podniósł wzroku, gdy weszłam do kuchni.
– Cześć – powiedziałam cicho.
– Cześć – odpowiedział automatycznie.
Zaczęłam przygotowywać kolację, choć wiedziałam, że pewnie i tak nie będzie jadł ze mną. Ostatnio coraz częściej wychodził wieczorami „na spotkania służbowe”. Kiedyś próbowałam go zatrzymać rozmową, żartem, dotykiem. Teraz nawet nie próbowałam.
– Adam… – zaczęłam niepewnie.
– Co? – spojrzał na mnie z irytacją.
– Może byśmy gdzieś wyszli w weekend? Do kina albo na spacer?
Wzruszył ramionami. – Zobaczę, czy będę miał czas.
Poczułam znajome ukłucie w sercu. To było jak powolne umieranie na oczach innych ludzi, którzy udają, że nic nie widzą.
Po kolacji zamknęłam się w łazience i długo patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Zmęczone oczy, cienie pod powiekami, usta zaciśnięte w cienką linię. Gdzie podziała się ta dziewczyna z marzeniami? Ta Ewa, która wierzyła w miłość?
Telefon znów zadzwonił. Tym razem to była Monika.
– Ewka, wszystko okej? Wyglądałaś dziś na przybitą.
– Tak… Po prostu jestem zmęczona.
– Wiesz… jeśli chcesz pogadać albo wyskoczyć gdzieś na kawę…
– Dzięki, Monika. Może jutro?
Rozłączyłam się i poczułam ulgę. Nie chciałam nikomu opowiadać o swoim życiu. Wstydziłam się tego, co stało się z moim małżeństwem. Wstydziłam się własnej bezradności.
Noc była niespokojna. Przewracałam się z boku na bok, wsłuchując się w odgłosy miasta za oknem i cichy szelest Adama przewracającego kartki książki w salonie. Kiedyś zasypialiśmy przytuleni do siebie, teraz dzieliła nas ściana milczenia.
Rano Adam wyszedł wcześniej niż zwykle. Na stole zostawił kartkę: „Nie czekaj z obiadem”.
W pracy byłam jak cień samej siebie. Monika próbowała mnie rozbawić opowieściami o swoim nowym chłopaku, ale jej słowa odbijały się ode mnie jak od ściany.
Po południu zadzwoniła mama:
– Ewa… musimy porozmawiać.
– Co się stało?
– Twój ojciec miał zawał. Jest w szpitalu na Banacha.
Świat zawirował mi przed oczami. Bez słowa wybiegłam z biura.
W szpitalu zobaczyłam mamę skuloną na krześle pod salą intensywnej terapii. Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem.
– Jak on się czuje?
– Lekarze mówią, że będzie dobrze… Ale Ewa…
Mama spojrzała mi prosto w oczy.
– Nie chcę, żebyś skończyła jak ja. Całe życie czekałam na coś lepszego… aż było za późno.
Te słowa dźwięczały mi w głowie przez całą drogę do domu.
Wieczorem Adam wrócił późno. Pachniał obcymi perfumami.
– Byłeś u Tomka? – zapytałam spokojnie.
Zawahał się przez ułamek sekundy.
– Tak… Byłem u Tomka.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu.
– Adam… czy ty mnie jeszcze kochasz?
Nie odpowiedział od razu. Odwrócił wzrok i zaczął zdejmować płaszcz.
– Nie wiem – powiedział cicho.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Nie płakałam jednak. Było mi dziwnie spokojnie.
Tej nocy długo siedziałam przy oknie i patrzyłam na rozświetlone ulice Warszawy zalane deszczem. Myślałam o mamie i jej niespełnionych marzeniach, o ojcu walczącym o życie i o sobie – kobiecie, która bała się zawalczyć o własne szczęście.
Czy można dostać drugą szansę od życia? Czy wystarczy odwagi, żeby ją wykorzystać? Może czas przestać czekać na cud i zacząć żyć naprawdę?