„Dlaczego dla niej zawsze jest więcej?” – Moja walka o sprawiedliwość w rodzinie męża
– Dlaczego dla niej zawsze jest więcej? – pytanie, które od miesięcy tłukło mi się po głowie, w końcu wyrwało się z moich ust, zanim zdążyłam je połknąć. Michał spojrzał na mnie zaskoczony, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi. Ale przecież wiedział. Musiał wiedzieć.
Siedzieliśmy w kuchni jego rodziców, przy tym samym stole, przy którym przez lata rozgrywały się wszystkie rodzinne dramaty. Na stole stały słoiki z ogórkami i kompotem, które teściowa z dumą wręczyła nam na odchodne. W tym samym czasie Kasia, jego siostra, pakowała do bagażnika nowy mikser, kopertę z pieniędzmi i torbę pełną zakupów. Znowu.
– Nie zaczynaj, proszę – Michał westchnął ciężko, przecierając dłonią twarz. – Wiesz, jaka jest mama. Ona po prostu…
– Po prostu co? – przerwałam mu, czując jak narasta we mnie gniew. – Po prostu kocha Kasię bardziej? Po prostu my jesteśmy gorsi?
Michał milczał. Wiedziałam, że nie odpowie. Zawsze unikał konfliktów, szczególnie tych rodzinnych. Ale ja już nie mogłam dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy to poczułam. Było lato, nasz pierwszy wspólny wyjazd do jego rodziców na wieś. Pomagałam w ogrodzie, zbierałam truskawki, pieliłam grządki. Teściowa patrzyła na mnie z lekkim dystansem, ale starałam się nie zwracać na to uwagi. Po obiedzie wręczyła Kasi nowy telefon „bo jej stary już ledwo działa”, a nam dała słoik dżemu „na spróbowanie”. Wtedy jeszcze się śmiałam. Teraz już nie potrafię.
Z każdym kolejnym rokiem ta różnica stawała się coraz bardziej widoczna. Kasia dostawała pieniądze na wakacje, prezenty na imieniny i święta, a nawet samochód „żeby miała czym dojeżdżać do pracy”. My dostawaliśmy przetwory i czasem jakieś stare ubrania po ciotce Zosi. Michał próbował tłumaczyć to tym, że „Kasia ma trudniej”, bo jest sama i mieszka w mieście. Ale przecież my też nie mamy lekko – kredyt na mieszkanie, dwójka dzieci, praca po godzinach.
Najgorsze były święta. Wigilia u teściów to zawsze był teatr pozorów. Teściowa krzątała się po kuchni, Kasia opowiadała o swoich sukcesach w pracy, a ja czułam się jak statystka w cudzym przedstawieniu. Nawet prezenty pod choinką były inne – dla Kasi perfumy i bon do galerii handlowej, dla nas zestaw ręczników i słoik miodu.
Pewnego razu nie wytrzymałam i zapytałam teściową wprost:
– Mamo, czy my z Michałem też możemy liczyć na jakąś pomoc? Ostatnio trochę nam się nie układa…
Spojrzała na mnie chłodno.
– Wy macie siebie i dzieci. Kasia jest sama. Trzeba jej pomóc.
Nie odpowiedziałam nic. Wyszłam do ogrodu i płakałam wśród malinowych krzaków jak dziecko.
Z czasem zaczęłam unikać tych wyjazdów. Każda kolejna wizyta była dla mnie jak kara – wiedziałam, że znowu poczuję się gorsza, mniej ważna. Michał próbował mnie przekonać:
– To tylko kilka dni w roku. Dla dzieci to ważne.
Może i tak. Ale dla mnie to był ból, który narastał z każdym kolejnym weekendem spędzonym na wsi.
Najbardziej bolało mnie to, że dzieci zaczęły to zauważać.
– Mamo, dlaczego ciocia Kasia dostała rower od babci, a my tylko książki? – zapytała kiedyś Zosia.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć dziecku niesprawiedliwość?
Zaczęłam rozmawiać o tym z przyjaciółką, Anią.
– Musisz postawić granice – radziła mi stanowczo. – Albo porozmawiać z Michałem poważnie. To nie jest normalne.
Ale jak rozmawiać z kimś, kto całe życie był uczony milczenia? Michał zawsze powtarzał: „Mama taka już jest”.
W końcu nadszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam.
Była niedziela, siedzieliśmy przy obiedzie u teściów. Kasia właśnie pochwaliła się nowym mieszkaniem kupionym „za swoje”, ale wszyscy wiedzieliśmy, że dostała na nie połowę wkładu od rodziców.
– Kasiu, a może podziękujesz mamie za pomoc? – rzuciłam z przekąsem.
Wszyscy zamilkli. Teściowa spojrzała na mnie spode łba.
– Nie rozumiem insynuacji – powiedziała chłodno.
– Myślę tylko, że sprawiedliwość powinna być dla wszystkich taka sama – odpowiedziałam drżącym głosem.
Michał złapał mnie za rękę pod stołem.
– Przestań – szepnął błagalnie.
Ale ja już nie mogłam przestać.
– Od lat staram się być częścią tej rodziny. Pomagam w ogrodzie, gotuję z panią obiady, przyjeżdżamy tu co miesiąc mimo pracy i obowiązków… A jednak zawsze czuję się tu obca. Czy naprawdę tak trudno traktować nas równo?
Teściowa milczała przez dłuższą chwilę.
– Każdy dostaje to, na co zasłużył – powiedziała w końcu cicho.
To zdanie bolało bardziej niż cokolwiek innego.
Po powrocie do domu długo płakałam. Michał próbował mnie pocieszać:
– Nie przejmuj się mamą. Dla mnie jesteś najważniejsza.
Ale ja już nie wierzyłam w te słowa. Wiedziałam, że coś we mnie pękło na zawsze.
Przez kilka miesięcy unikaliśmy wyjazdów na wieś. Dzieci pytały o babcię i dziadka, ale ja nie potrafiłam zmusić się do kolejnej wizyty. Czułam się winna wobec Michała i dzieci, ale jeszcze bardziej wobec samej siebie.
W końcu postanowiłam porozmawiać z Kasią.
Spotkałyśmy się w kawiarni w centrum miasta. Kasia była jak zawsze pewna siebie i uśmiechnięta.
– O co chodzi? – zapytała bez ogródek.
– Chciałam tylko wiedzieć… czy ty naprawdę nie widzisz tej różnicy? Tego faworyzowania?
Kasia wzruszyła ramionami.
– Może mama czuje się za mnie bardziej odpowiedzialna? Ty masz rodzinę, dzieci… Ja jestem sama.
– Ale przecież masz nas! – wybuchłam nagle. – Jesteśmy rodziną!
Kasia spojrzała na mnie zaskoczona.
– Może po prostu musisz pogodzić się z tym, jaka jest mama – powiedziała spokojnie.
Nie potrafiłam się pogodzić.
Zaczęłam szukać wsparcia u psychologa. Rozmawiałam o swoim poczuciu odrzucenia i niesprawiedliwości. Uczyłam się stawiać granice i dbać o własne potrzeby.
Z czasem nauczyłam się akceptować to, że nie zmienię teściowej ani jej uczuć do Kasi. Ale mogę zadbać o siebie i swoją rodzinę.
Dziś rzadziej jeździmy na wieś. Skupiam się na budowaniu własnych tradycji i relacji z dziećmi oraz Michałem. Czasem jeszcze boli mnie myśl o tym, że nigdy nie będę dla teściowej „tą lepszą”, ale już wiem, że moja wartość nie zależy od jej opinii.
Często wracam myślami do tamtej rozmowy przy stole i pytam siebie: czy naprawdę warto walczyć o uznanie kogoś, kto nigdy nie będzie chciał mnie zaakceptować? A może lepiej nauczyć się kochać siebie taką, jaką jestem?