Córka pięknością w świecie reniferów – trudna droga do macierzyństwa Oleny z Oleska

– Olena, ty naprawdę myślisz, że w tym wieku jeszcze coś ci się przydarzy? – usłyszałam głos sąsiadki zza płotu, kiedy wracałam z targu z koszem pełnym ziemniaków i cebuli. Miała rację. Miałam już trzydzieści dziewięć lat, a życie nie szczędziło mi ciosów. Mój mąż, Janek, zmarł nagle na serce pięć lat wcześniej. Zostawił mnie samą w naszym starym domu na skraju Oleska. Dzieci nie mieliśmy – Bóg nam nie dał. Przez lata próbowałam pogodzić się z losem, ale każda niedziela w kościele, każdy chrzest czy komunia w rodzinie bolały mnie coraz bardziej.

Pewnego dnia dostałam list od kuzynki Zosi z Poznania. Zaprosiła mnie na dwa tygodnie do siebie. „Oderwij się od tej swojej samotności, Olena!” – napisała. Pojechałam. W Poznaniu świat był inny – głośniejszy, szybszy, pełen ludzi i zapachów, których nie znałam. Zosia zabrała mnie na dancing do klubu „Renifer”. Tam poznałam Marka – wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę z ciepłym uśmiechem i smutkiem w oczach. Przegadaliśmy całą noc. Był wdowcem jak ja. W jego spojrzeniu widziałam zrozumienie i czułość, których tak bardzo mi brakowało.

Po powrocie do Oleska długo nie mogłam dojść do siebie. Czułam się jakby ktoś zapalił we mnie nowy ogień. Ale życie wróciło do swojego rytmu – praca w ogrodzie, samotne wieczory przy radiu, rozmowy z sąsiadkami o pogodzie i cenach na targu. Dopiero po kilku tygodniach zaczęłam czuć się inaczej. Najpierw zmęczenie, potem mdłości. Kiedy lekarz potwierdził ciążę, nie mogłam uwierzyć. „To cud!” – powiedziałam sama do siebie, ściskając w ręku zdjęcie USG.

Wieść rozeszła się po wsi szybciej niż burza w lipcu. „Olena w ciąży? W tym wieku? I bez męża?” – plotkowano na każdym rogu. Nawet ksiądz patrzył na mnie z ukosa podczas spowiedzi. Moja matka płakała ze wstydu, a brat przestał się do mnie odzywać. Ale ja wiedziałam jedno: będę matką i zrobię wszystko, by moje dziecko było szczęśliwe.

Ciąża była trudna. Leżałam tygodniami w łóżku, modląc się o zdrowie dla siebie i dziecka. Zosia dzwoniła codziennie z Poznania, a Marek… Marek zniknął tak nagle, jak się pojawił. Nie miałam odwagi szukać go ani pisać listów. Może bał się odpowiedzialności? Może uznał to za pomyłkę? Nie wiem do dziś.

W końcu, po dziewięciu miesiącach bólu i strachu, przyszła na świat Ola. Była najpiękniejszym dzieckiem, jakie widziałam – jasne włosy po mnie, duże oczy po Marku. Trzymałam ją w ramionach i płakałam ze szczęścia i ulgi.

Ale życie nie zamierzało mi odpuścić. Ola rosła szybko i wyrastała na prawdziwą piękność – taką, że ludzie zatrzymywali się na ulicy, by na nią popatrzeć. „Zobaczcie tylko tę małą! Jak lalka!” – szeptały kobiety na rynku. Ale za tymi zachwytami kryła się zazdrość i podejrzliwość.

Kiedy Ola poszła do szkoły, zaczęły się kłopoty. Dzieci wytykały ją palcami: „Nie ma taty!”, „Twoja mama jest stara!”, „Jesteś inna!” Wróciła do domu zapłakana i rzuciła mi się na szyję:
– Mamo, dlaczego oni mnie nie lubią?
– Bo jesteś wyjątkowa, córeczko – odpowiedziałam drżącym głosem.
Ale sama nie wierzyłam w te słowa. Każdego dnia walczyłam o jej uśmiech – piekłam ulubione ciasta, szyłam sukienki z resztek materiałów, opowiadałam bajki o reniferach żyjących daleko na północy, gdzie każdy jest inny i nikt nikogo nie ocenia.

Pewnego dnia Ola wróciła ze szkoły cała rozpromieniona:
– Mamo! Pani od plastyki powiedziała, że mam talent! Narysowałam renifera i wszyscy byli zachwyceni!
Patrzyłam na nią z dumą i smutkiem jednocześnie. Wiedziałam, że jej piękno będzie dla niej zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem.

Z czasem plotki ucichły, ale niechęć niektórych ludzi pozostała. Kiedy Ola miała dwanaście lat, zachorowałam poważnie na płuca. Leżałam tygodniami w szpitalu w Lublinie. Ola opiekowała się mną jak dorosła kobieta – gotowała obiady, sprzątała dom, chodziła po zakupy. Sąsiadki zaczęły patrzeć na nią inaczej – z podziwem i szacunkiem.

Po powrocie do domu usiadłyśmy razem przy kuchennym stole.
– Mamo… czy ja kiedyś będę miała rodzinę?
– Oczywiście, córeczko. Każdy zasługuje na miłość.
Ale czy sama w to wierzyłam? Czy moje wybory nie przekreśliły jej szans na normalne życie?

Dziś Ola jest już dorosła. Studiuje sztukę w Poznaniu – tam gdzie wszystko się zaczęło. Czasem dzwoni do mnie wieczorami:
– Mamo, pamiętasz renifera z mojej pierwszej pracy plastycznej? Namalowałam go teraz na wielkim płótnie… I wszyscy mówią, że jest piękny.
Słucham jej głosu i czuję dumę pomieszaną ze strachem.

Czy dobrze zrobiłam? Czy samotne macierzyństwo było egoizmem czy aktem odwagi? Czy Ola kiedyś mi wybaczy to dzieciństwo pełne plotek i samotności? Może każda matka zadaje sobie takie pytania… Ale wiem jedno: kocham ją ponad wszystko i zrobiłabym to jeszcze raz.

A wy? Czy potrafilibyście wybrać miłość ponad opinię innych? Czy warto walczyć o swoje szczęście nawet wtedy, gdy cały świat jest przeciwko wam?