„Bratowa liczyła na to, że dam jej w prezencie mieszkanie”: Historia o rodzinnych oczekiwaniach i granicach
– Aniu, proszę cię, zrób to dla rodziny… – głos mamy drżał przez telefon, a ja czułam, jak ściska mnie w gardle. Stałam przy oknie w swoim dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie i patrzyłam na szare niebo. W myślach powtarzałam: „Nie dam rady. Nie mogę tego zrobić. To moje życie”.
Mama płakała. Słyszałam jej łkanie, a każde słowo wbijało się we mnie jak szpilka. – Oni nie mają gdzie mieszkać, Aniu. Twój brat… On zawsze ci pomagał. A teraz mają dziecko, przecież wiesz, jak ciężko jest wynająć coś w Warszawie.
Zacisnęłam pięści. – Mamo, to jest moje mieszkanie. Kupiłam je sama, na kredyt. Spłacam raty od czterech lat. Nie mogę po prostu oddać im kluczy.
– Ale przecież możesz z nimi zamieszkać! – wtrąciła się bratowa, Justyna, która najwyraźniej podsłuchiwała rozmowę. – Albo wynajmij sobie coś mniejszego, przecież jesteś sama.
Zrobiło mi się słabo. Przed oczami stanęły mi wszystkie lata wyrzeczeń: nadgodziny w agencji reklamowej, wieczory spędzone nad projektami, samotne święta, bo musiałam pracować. Wszystko po to, by mieć własny kąt. A teraz miałam to oddać? Bo bratowa tak chce?
Wróciłam myślami do początku tej historii. Zawsze byłam tą „rozsądną” w rodzinie. Starsza siostra, która nie sprawiała problemów, dobrze się uczyła, nie wychodziła za mąż zbyt wcześnie. Kiedy Bartek poznał Justynę na studiach i przyprowadził ją do domu rodzinnego w Radomiu, od razu poczułam dystans. Była głośna, pewna siebie, trochę zbyt bezpośrednia jak na mój gust. Ale starałam się ją zaakceptować – dla Bartka.
Przez pierwsze lata ich związku trzymaliśmy się na dystans. Ja pracowałam w Warszawie, oni mieszkali w Radomiu z rodzicami Justyny. Kiedy zaszła w ciążę, Bartek zaczął coraz częściej dzwonić z pytaniami o życie w stolicy. W końcu postanowili się przeprowadzić – „dla lepszej przyszłości dziecka”.
Pewnego dnia zaprosili mnie na obiad do ich wynajmowanego mieszkania na Pradze. Było ciasno i ciemno, a Justyna narzekała na wszystko: na sąsiadów, na hałas za oknem, na ceny w sklepach. – Ty to masz dobrze – powiedziała nagle. – Własne mieszkanie na Mokotowie…
Uśmiechnęłam się wymuszenie i zmieniłam temat. Ale od tego dnia zaczęły się aluzje: „Gdybyśmy mieli takie mieszkanie jak ty…”, „Nie każdy ma tyle szczęścia”, „Może kiedyś nam się poszczęści”.
Wiedziałam, do czego zmierzają. Jednak nie spodziewałam się, że sprawa przybierze taki obrót.
Kilka tygodni później zadzwoniła mama z tą dramatyczną prośbą. Bartek był bez pracy po zwolnieniach w firmie logistycznej, Justyna na urlopie macierzyńskim. Mieli coraz większe długi za wynajem i rachunki.
– Aniu – powtórzyła mama – przecież jesteście rodziną. Pomóż im stanąć na nogi.
– Pomagam! – wybuchłam. – Przecież co miesiąc przelewam im pieniądze! Ile jeszcze mam zrobić? Oddać im wszystko?
W słuchawce zapadła cisza.
Wieczorem zadzwonił Bartek.
– Anka, nie rozumiem cię – powiedział chłodno. – Zawsze byłaś taka pomocna. Teraz nagle nie możesz nam pomóc?
– Bartek, ja nie mogę oddać wam mieszkania! To nie jest prezent na urodziny!
– Ale ty jesteś sama! Nam jest trudniej! Masz dobrą pracę…
Poczułam gniew i żal jednocześnie.
– To nie znaczy, że muszę oddać wam wszystko! – krzyknęłam i rozłączyłam się.
Przez kolejne dni czułam się jak wyklęta. Mama przestała dzwonić. Bartek nie odbierał moich telefonów. Nawet tata napisał mi krótkiego SMS-a: „Może powinnaś przemyśleć swoje decyzje”.
W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanka z biura zapytała: – Wszystko w porządku?
Chciałam jej powiedzieć prawdę: że rodzina oczekuje ode mnie niemożliwego; że czuję się winna za to, że mam coś własnego; że jestem rozdarta między lojalnością wobec siebie a potrzebami bliskich.
Zamiast tego tylko skinęłam głową i wróciłam do komputera.
Wieczorami płakałam ze złości i bezsilności. Próbowałam rozmawiać z mamą:
– Mamo, dlaczego oni tak robią? Przecież zawsze im pomagałam!
– Bo jesteś starsza… Bo zawsze byłaś odpowiedzialna…
– Ale czy to znaczy, że mam oddać im wszystko?
Mama milczała.
W końcu postanowiłam spotkać się z Bartkiem i Justyną twarzą w twarz.
Umówiliśmy się w kawiarni niedaleko mojego mieszkania. Bartek był spięty, Justyna patrzyła na mnie z wyższością.
– Aniu – zaczęła Justyna bez ogródek – myśleliśmy, że skoro masz mieszkanie, to możesz nam je po prostu przepisać albo chociaż pozwolić tu zamieszkać na stałe.
– A gdzie ja mam wtedy mieszkać? – zapytałam spokojnie.
– Możesz wynająć coś tańszego albo wrócić do rodziców – rzuciła Justyna z uśmiechem.
Bartek spuścił wzrok.
– Anka… Wiem, że to dużo prosimy… Ale mamy dziecko…
Poczułam łzy pod powiekami.
– Bartek… Ja też mam prawo do swojego życia! Przez całe życie słyszałam: „jesteś starsza”, „musisz być odpowiedzialna”. Ale czy to znaczy, że mam rezygnować ze wszystkiego dla was?
Justyna wzruszyła ramionami.
– Rodzina powinna sobie pomagać.
– Pomagam wam! Ale są granice!
Wyszłam z kawiarni trzęsąc się ze złości i żalu.
Przez następne tygodnie relacje były napięte jak nigdy wcześniej. Mama przestała dzwonić zupełnie. Tata milczał. Bartek napisał mi tylko raz: „Nie martw się, jakoś sobie poradzimy”.
Czułam się winna i samotna jak nigdy dotąd.
Zaczęłam chodzić na długie spacery po mieście. Patrzyłam na ludzi w parkach i zastanawiałam się: czy naprawdę jestem taka samolubna? Czy może po prostu nauczyłam się stawiać granice?
Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę z klatki schodowej – panią Halinę.
– Coś pani smutna ostatnio…
Opowiedziałam jej całą historię.
Pani Halina pokiwała głową:
– Dziecko drogie… Rodzina to ważna rzecz, ale nie można dać sobie wejść na głowę. Każdy ma swoje życie i swoje prawa.
Te słowa dały mi do myślenia.
Po kilku miesiącach sytuacja trochę się uspokoiła. Bartek znalazł pracę w innej firmie transportowej, Justyna wróciła do pracy w przedszkolu. Wynajęli mniejsze mieszkanie na obrzeżach miasta.
Mama zaczęła znów dzwonić – ostrożnie, jakby badając teren.
A ja? Nadal czuję żal i smutek po tej rodzinnej burzy. Ale wiem jedno: czasem trzeba postawić granicę nawet najbliższym.
Czy jestem egoistką? Czy może po prostu nauczyłam się dbać o siebie? Ciekawa jestem waszych historii… Jak wy radzicie sobie z oczekiwaniami rodziny?