Zaryzykowałam wszystko dla moich trojaczków – historia matki, która nie posłuchała lekarzy
– Pani Aniu, proszę się zastanowić. To nie jest tylko pani życie, ale także życie dzieci – głos doktora Nowaka brzmiał jak wyrok. Siedziałam na szpitalnym łóżku, ściskając dłoń mojego męża, Michała. Czułam, jak pot spływa mi po plecach. W brzuchu nosiłam trojaczki, a moje serce – już raz operowane – ledwo dawało radę.
– Nie mogę ich stracić… żadnego z nich – wyszeptałam, patrząc w okno na szare, listopadowe niebo. Michał milczał, ale widziałam w jego oczach strach. Lekarze byli zgodni: jeśli zdecyduję się donosić całą trójkę, ryzykuję własne życie i życie dzieci. Proponowali redukcję ciąży – usunięcie jednego z płodów, by zwiększyć szanse pozostałych i moje. Ale jak miałam wybrać? Które z moich dzieci miało nie dostać szansy?
Mama zadzwoniła tego wieczoru. – Aniu, musisz myśleć rozsądnie. Masz już Olę, ona też cię potrzebuje. Nie możesz ryzykować wszystkiego…
– Mamo, ja nie potrafię inaczej – odpowiedziałam przez łzy. Ola, nasza sześcioletnia córka, przytuliła się do mnie mocno. – Mamusiu, czy będę miała braciszka i siostrzyczkę?
– Może nawet dwóch braciszków i siostrzyczkę… – próbowałam się uśmiechnąć.
Nocą nie spałam. Słyszałam bicie własnego serca – szybkie, nierówne, jakby miało zaraz przestać. Przypomniałam sobie tamten dzień sprzed lat, kiedy po operacji serca lekarze mówili, że ciąża to dla mnie ogromne ryzyko. Ale wtedy byłam młoda i nie myślałam o dzieciach. Teraz byłam matką i każda decyzja miała wagę życia i śmierci.
Michał próbował mnie przekonać:
– Kochanie, ja cię potrzebuję. Ola cię potrzebuje. Może… może powinniśmy posłuchać lekarzy?
– A jeśli któreś z nich przeżyje tylko dlatego, że drugie umrze? Jak będziemy z tym żyć?
Cisza. Tylko tykanie zegara i oddechy Oli przez ścianę.
Kolejne tygodnie były jak życie na bombie zegarowej. Każda wizyta u lekarza to nowe ostrzeżenia: ciśnienie za wysokie, serce za słabe, dzieci rosną nierówno. Widziałam w oczach pielęgniarek współczucie pomieszane z niedowierzaniem.
W pracy już mnie nie było – zwolnienie lekarskie na całe miesiące. Michał brał nadgodziny w fabryce samochodów pod Warszawą, żebyśmy dali radę finansowo. Mama przyjeżdżała pomagać z Olą, ale atmosfera w domu była napięta jak struna.
Pewnego wieczoru usłyszałam przez przypadek rozmowę Michała z mamą:
– Ona się upiera… Ja się boję, że ją stracę. Nie wiem już, co robić.
– Michał, ona zawsze była uparta. Ale może tym razem trzeba ją przekonać…
Poczułam się zdradzona i samotna. Czy naprawdę nikt mnie nie rozumie? Czy jestem egoistką?
W 27 tygodniu ciąży trafiłam do szpitala z dusznością i bólem w klatce piersiowej. Lekarze byli bliscy podjęcia decyzji za mnie – cesarskie cięcie ratunkowe. Modliłam się całą noc: „Boże, pozwól mi zobaczyć moje dzieci choć przez chwilę”.
Rano przyszedł ordynator:
– Pani Aniu, sytuacja jest bardzo poważna. Musimy działać natychmiast.
Podpisywałam zgody drżącą ręką. Michał był blady jak ściana.
Sala operacyjna pachniała sterylnością i strachem. Słyszałam głosy lekarzy:
– Pierwszy chłopiec! Drugi chłopiec! Dziewczynka!
Potem ciemność.
Obudziłam się na OIOM-ie podpięta do miliona kabli. Michał płakał przy moim łóżku.
– Żyjesz… Oni też żyją…
Byli mali jak dłonie, podłączeni do inkubatorów. Każdy dzień to walka o każdy oddech – dla nich i dla mnie. Przez miesiąc widywałam dzieci tylko przez szybę. Ola rysowała dla nich obrazki: „Czekamy na was w domu”.
Mama przyniosła mi rosół do szpitala.
– Aniu… przepraszam, że cię nie wspierałam tak jak powinnam.
Przytuliłyśmy się długo i płakałyśmy razem.
Po dwóch miesiącach wypisali nas wszystkich do domu – mnie słabą, dzieci kruche jak porcelana. Michał nauczył się przewijać i karmić całą trójkę naraz. Ola była dumna jak paw.
Nie było łatwo – kolki, bezsenne noce, rachunki za prąd rosły przez inkubatory domowe. Ale byliśmy razem.
Czasem patrzę na moje dzieci i zastanawiam się: czy zrobiłam dobrze? Czy miałam prawo ryzykować wszystko? A może właśnie na tym polega bycie matką?
Czy wy też kiedyś musieliście podjąć decyzję, która zmieniła całe wasze życie? Jak byście postąpili na moim miejscu?