Prawie idealnie, ale tylko prawie: Opowieść Zosi z warszawskiego blokowiska

— Znów się spóźnisz? — głos Adama przez telefon brzmiał, jakby dobiegał nie z sąsiedniego mieszkania w warszawskim bloku, ale z przeciwnego brzegu jesiennej rzeki, gdzie ciemność gęstniała, a mgła kładła się na wodzie.

— Tak, do dziesiątej, może później. Kontrola dokumentów, logistyka znów zawaliła — odpowiedziałam, włączając głośnomówiący, jednocześnie mieszając kawę w kubku. W powietrzu unosił się zapach rozpuszczalnej kawy i zmęczenia. Adam westchnął ciężko, jakby ten dźwięk miał mi coś udowodnić.

— Zosia, ile jeszcze? — zapytał cicho. — Przecież obiecałaś, że dzisiaj wrócisz wcześniej. Miałem zrobić kolację…

Zamknęłam oczy na chwilę. W głowie miałam listę rzeczy do zrobienia: faktury, raporty, zamówienia. Wszystko się piętrzyło, a ja byłam tylko jednym trybikiem w tej wielkiej maszynie. — Przepraszam — powiedziałam cicho. — Naprawdę próbuję…

W słuchawce zapadła cisza. Potem Adam odłożył telefon bez słowa. Zostałam sama w biurze, przy mdłym świetle jarzeniówki i szumie komputerów. Warszawa za oknem była już czarna i zimna, a ja czułam się jak na wyspie.

Kiedy wróciłam do domu, Adam siedział na kanapie z laptopem na kolanach. W telewizorze leciały wiadomości, ale nikt ich nie słuchał. Na stole stały dwie zimne kanapki i niedopita herbata.

— Przepraszam — powtórzyłam, zdejmując płaszcz. — Nie chciałam…

— Zawsze nie chcesz — przerwał mi Adam. — Ale zawsze wychodzi tak samo.

Usiadłam obok niego. Chciałam go dotknąć, powiedzieć coś więcej, ale zabrakło mi słów. Czułam się winna i zmęczona jednocześnie. Przecież robiłam to wszystko dla nas: żebyśmy mieli na kredyt, na wakacje, na przyszłość.

— Może powinnam rzucić tę pracę — powiedziałam nagle.

Adam spojrzał na mnie z niedowierzaniem. — I co wtedy? Będziemy żyć z powietrza? Zosia, ja też pracuję…

— Ale ty wracasz o siedemnastej! Masz czas na wszystko! Ja nawet nie wiem, kiedy ostatnio przeczytałam książkę albo poszłam na spacer bez telefonu w ręku!

Wybuchłam płaczem. Adam patrzył na mnie przez chwilę, potem wstał i wyszedł do kuchni. Słyszałam jak otwiera lodówkę i zamyka ją z hukiem.

Noc była długa. Leżałam w łóżku i słuchałam oddechu Adama. Myślałam o tym, jak bardzo się zmieniliśmy przez te wszystkie lata. Kiedyś potrafiliśmy rozmawiać godzinami o wszystkim i o niczym. Teraz nasze rozmowy to głównie logistyka: kto odbierze paczkę z paczkomatu, kto zrobi zakupy, kto zapłaci rachunki.

Rano obudził mnie dźwięk telefonu. Szefowa napisała SMS-a: „Zosiu, musisz dziś zostać dłużej. Awaria systemu”.

Patrzyłam na ekran przez chwilę, potem schowałam głowę pod poduszkę. Adam już wyszedł do pracy. Na stole zostawił kartkę: „Zrobiłem ci śniadanie. Spróbuj dziś odpocząć”.

Zjadłam jajecznicę w milczeniu. Potem ubrałam się i pojechałam do biura. W tramwaju patrzyłam na ludzi: zmęczone twarze, słuchawki w uszach, oczy wbite w telefony. Każdy gdzieś pędził, każdy czegoś szukał.

W pracy atmosfera była napięta jak struna. Każdy bał się o swoją posadę — plotki o zwolnieniach krążyły od tygodni. Koleżanka z biurka obok, Magda, spojrzała na mnie ze współczuciem.

— Zosia, wszystko okej?

Pokręciłam głową. — Nie wiem już sama…

Magda westchnęła. — Mój mąż mówi to samo co twój: „Po co ci to wszystko?” Ale jak inaczej? Kredyt sam się nie spłaci.

Uśmiechnęłyśmy się smutno do siebie.

Wieczorem wróciłam do domu później niż zwykle. Adam siedział przy stole z kieliszkiem wina.

— Usiądź — powiedział spokojnie.

Usiadłam naprzeciwko niego. Przez chwilę milczeliśmy.

— Zosia… Ja cię kocham — zaczął powoli. — Ale nie chcę tak żyć. Nie chcę być twoim współlokatorem od rachunków i obowiązków.

Zadrżały mi ręce.

— Ja też cię kocham… Ale nie wiem już jak to wszystko pogodzić.

Adam spojrzał mi prosto w oczy.

— Może czas coś zmienić? Może czas przestać udawać, że wszystko jest prawie idealnie?

Siedzieliśmy tak długo w ciszy. W końcu podniosłam kieliszek i stuknęłam nim o jego.

— Za odwagę — powiedziałam cicho.

Tej nocy długo rozmawialiśmy: o marzeniach, o strachu przed zmianą, o tym, czego naprawdę chcemy od życia. Po raz pierwszy od dawna poczułam się lekko.

Dziś patrzę na Adama inaczej niż jeszcze tydzień temu. Wiem już, że nie muszę być idealna ani dla niego, ani dla siebie. Może wystarczy być po prostu sobą?

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich par żyje obok nas? Ile osób codziennie udaje przed sobą i światem, że wszystko jest dobrze? Czy naprawdę warto być prawie idealnym… czy lepiej być po prostu szczerym?