Osiem lat w cieniu: Czy jestem tylko służącą we własnym domu?

— Znowu nie ma obiadu? — głos Marka rozbrzmiał w kuchni ostrzej niż zwykle. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, zerkając na zegar. Była 17:30, dzieci właśnie wróciły ze szkoły i rozrzucały tornistry po przedpokoju. W garnku pyrkała zupa, a ja czułam, jak narasta we mnie frustracja.

— Marek, przecież dopiero weszłam z pracy. Daj mi chwilę, zaraz wszystko będzie gotowe — odpowiedziałam, starając się ukryć zmęczenie.

— Pracujesz na pół etatu, Grażyna. Ja haruję po dziesięć godzin dziennie. Chyba możesz ogarnąć dom — rzucił z przekąsem i wyszedł do salonu.

Zacisnęłam zęby. To nie pierwszy raz, kiedy czułam się jak niewidzialna część wyposażenia naszego mieszkania. Osiem lat temu ślubowaliśmy sobie miłość i wsparcie. Wtedy byłam pełna marzeń — chciałam być partnerką, przyjaciółką, matką, ale też kobietą z własnymi pasjami. Dziś miałam wrażenie, że jestem tylko trybikiem w maszynie codzienności.

Dzieci — Ola i Tomek — były moją dumą i radością. Ale nawet one zaczęły przejmować od ojca pewne nawyki. — Mamo, gdzie są moje skarpetki? — wołał Tomek z pokoju. — Mamo, czemu nie ma naleśników? — dopytywała Ola.

Czułam się jak dyżurna służąca. Praca w bibliotece dawała mi oddech, ale zaraz po niej wracałam do drugiego etatu: gotowanie, pranie, zakupy, odrabianie lekcji z dziećmi, sprzątanie. Marek nie widział problemu. — Tak to już jest w rodzinie — powtarzał.

Pewnego wieczoru usiadłam na łóżku i spojrzałam na siebie w lustrze. Zmęczone oczy, włosy związane w niedbały koczek, stary sweter. Gdzie podziała się ta Grażyna, która kiedyś śmiała się do łez na randkach w kinie? Która marzyła o własnej wystawie fotografii? Zamiast tego miałam stosy prania i wieczne pretensje.

Postanowiłam porozmawiać z Markiem. — Musimy coś zmienić — zaczęłam niepewnie. — Czuję się niewidzialna w tym domu. Wszystko jest na mojej głowie.

Marek spojrzał na mnie zdziwiony. — Przesadzasz. Przecież masz czas dla siebie. Chodzisz do pracy, spotykasz się z koleżankami.

— To nie to samo! Chcę być partnerką, a nie tylko gospodynią! — głos mi się załamał.

— Grażyna, nie dramatyzuj. Każda kobieta tak ma. Moja matka też wszystko robiła w domu i nie narzekała.

Te słowa zabolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Czy naprawdę jestem skazana na życie w cieniu? Czy moje potrzeby są mniej ważne tylko dlatego, że jestem kobietą?

Następnego dnia w pracy zwierzyłam się koleżance, Ani.

— Grażyna, musisz postawić granice. Ja też przez lata robiłam wszystko sama. Dopiero jak się zbuntowałam, mąż zaczął pomagać. Inaczej się nie da — powiedziała stanowczo.

Wieczorem zebrałam całą rodzinę przy stole.

— Od dziś każdy ma swoje obowiązki. Marek, ty robisz zakupy dwa razy w tygodniu. Ola i Tomek sprzątają swoje pokoje i pomagają przy kolacji. Ja też mam prawo do odpoczynku i własnych pasji.

Marek patrzył na mnie jak na obcą osobę.

— Co ci odbiło? — zapytał zirytowany.

— Mam dość bycia służącą! Chcę być partnerką! — wykrzyczałam pierwszy raz od lat.

Przez kilka dni atmosfera była napięta. Marek chodził naburmuszony, dzieci marudziły przy sprzątaniu. Ale ja się nie poddałam. Po pracy zaczęłam chodzić na warsztaty fotograficzne — spełniałam swoje dawne marzenie.

Z czasem Marek zaczął doceniać mój wysiłek. Kiedy zobaczył moje zdjęcia na lokalnej wystawie, był dumny. Dzieci nauczyły się samodzielności i zaczęły mnie wspierać.

Ale droga do tego była długa i bolesna. Musiałam nauczyć się mówić „nie”, walczyć o swoje potrzeby i nie dać się zamknąć w roli niewidzialnej gospodyni.

Dziś wiem jedno: każda kobieta zasługuje na szacunek i partnerstwo w domu. Nie jesteśmy tylko dodatkiem do męża czy dzieci.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: Ile jeszcze kobiet żyje tak jak ja kiedyś? Ile z nas boi się upomnieć o siebie? Może właśnie dziś warto zrobić pierwszy krok…