Odpuścić czy zatrzymać? Historia Magdy, która musiała wybrać między lojalnością a własnym szczęściem
– Magda, wszystko w porządku? – głos Marka odbił się echem w pustej kuchni. Siedziałam przy stole, wpatrzona w pierścionek z malutkim kamykiem, który podarował mi kilka dni temu. „Tak bez powodu”, jak zawsze mawiał. Kiedyś takie gesty sprawiały, że serce mi drżało z radości. Teraz czułam tylko tępy ból, jakby ktoś ściskał mnie za gardło.
Nie było nic gorszego niż życie z człowiekiem, którego się nie kocha. A przecież Marek był kiedyś moim najlepszym przyjacielem. Poznaliśmy się na uniwersytecie w Krakowie – on zawsze pomagał mi z notatkami, przynosił kawę przed egzaminami, a kiedy rozstałam się z pierwszym chłopakiem, to on siedział ze mną do rana na Plantach, słuchając moich żali. Wszyscy mówili: „Marek to złoty chłopak!”. I rzeczywiście był – czuły, troskliwy, nigdy nie podniósł głosu. Tylko że ja nigdy nie poczułam do niego tego… ognia.
Wyszłam za niego, bo wydawało mi się to rozsądne. Po pięciu latach przyjaźni i dwóch latach związku wszyscy oczekiwali ślubu. Mama płakała ze wzruszenia, tata ściskał Marka jak własnego syna. A ja? Ja patrzyłam na siebie w lustrze w białej sukni i powtarzałam: „To dobry wybór. Przecież szczęście to nie tylko motyle w brzuchu”.
Minęły trzy lata. Mieszkaliśmy w małym mieszkaniu na Bronowicach, mieliśmy kota o imieniu Figa i kredyt na dwadzieścia lat. Marek pracował jako informatyk, ja byłam nauczycielką polskiego w liceum. Wieczorami oglądaliśmy seriale albo chodziliśmy na spacery po Błoniach. Wszystko było… poprawne. Tylko że ja coraz częściej łapałam się na tym, że duszę się w tej poprawności.
Zaczęło się niewinnie – od rozmów z koleżanką z pracy, Anią. Opowiadała mi o swoich randkach, o tym, jak jej serce bije szybciej na widok nowego chłopaka. Słuchałam jej z zazdrością i poczuciem winy. Przecież miałam wszystko: stabilizację, dom, męża, który mnie kochał. Dlaczego więc czułam się tak pusta?
Pewnego dnia po pracy spotkałam przypadkiem Pawła – mojego dawnego znajomego z liceum. Był rozwiedziony, miał dwójkę dzieci i uśmiech, który pamiętałam sprzed lat. Zaprosił mnie na kawę. „Tylko pogadamy!” – tłumaczyłam sobie w myślach. Rozmowa przeciągnęła się do późnego wieczora. Paweł opowiadał o swoich porażkach i marzeniach, a ja czułam się przy nim lekka jak piórko. Przez chwilę zapomniałam o wszystkim: o Marku, o kredycie, o codziennych obowiązkach.
Wróciłam do domu późno. Marek czekał na mnie z kolacją i pytaniem w oczach: – Gdzie byłaś tak długo?
– Z Anią – skłamałam bez mrugnięcia okiem.
– Dobrze się bawiłaś?
– Tak – odpowiedziałam i poczułam ukłucie w sercu.
Od tego dnia zaczęłam coraz częściej spotykać się z Pawłem. Najpierw były to niewinne spacery po Kazimierzu, potem kino, aż w końcu… Zdradziłam Marka. Nie wiem nawet kiedy przekroczyłam tę granicę. Wszystko działo się jak we śnie – pocałunki, dotyk, szeptane słowa. Przy Pawle znów czułam się żywa.
Ale potem wracałam do domu i widziałam Marka – jego zmęczone oczy, troskę w głosie, kiedy pytał: – Wszystko dobrze?
Nie miałam odwagi mu powiedzieć prawdy. Zaczęłam go unikać, zamykać się w łazience pod pretekstem długich kąpieli, zasypiać wcześniej niż on.
Pewnego wieczoru Marek wszedł do kuchni i położył przede mną pierścionek.
– Kupiłem ci go dzisiaj – powiedział cicho. – Chciałem ci przypomnieć, jak bardzo cię kocham.
Patrzyłam na ten drobiazg i czułam tylko pustkę.
W końcu nie wytrzymałam.
– Marek… musimy porozmawiać.
Spojrzał na mnie z niepokojem.
– Co się dzieje?
– Ja… ja już nie potrafię tak żyć. Przepraszam.
– To przez kogoś innego? – zapytał cicho.
Zamilkłam.
– Wiedziałem – westchnął. – Od dawna widzę, że jesteś gdzieś daleko ode mnie.
Rozpłakałam się. Próbowałam mu wszystko wyjaśnić: że nie chciałam go zranić, że próbowałam walczyć o nasz związek, ale nie potrafię już udawać.
Marek długo milczał.
– Kocham cię – powiedział w końcu. – Ale jeśli odejdziesz… nie będę cię zatrzymywał.
Spakowałam kilka rzeczy i wyszłam tej samej nocy. Paweł czekał na mnie pod blokiem. Przytulił mnie mocno i powiedział:
– Teraz już wszystko będzie dobrze.
Ale czy naprawdę?
Minęły dwa miesiące. Mieszkam teraz z Pawłem i jego dziećmi w małym mieszkaniu na Podgórzu. Jest inaczej – bardziej intensywnie, czasem chaotycznie, ale czuję się wolna. Często myślę o Marku – czy znalazł szczęście? Czy wybaczył mi zdradę?
Czasem zastanawiam się: czy lepiej było zostać i dalej udawać szczęście dla dobra innych? Czy może każdy ma prawo szukać własnej drogi? Czy odpuszczenie to zawsze porażka? A może czasem to jedyna szansa na prawdziwe życie?