Obcy wśród nas – historia Andrzeja z fabryki
— Andrzej, ty to masz dobrze, kawaler, pieniądze twoje, nikt ci nad głową nie stoi — rzucił z przekąsem Mirek, stukając kuflem o blat. W knajpce było duszno od dymu papierosowego i gwaru. Premia, choć niewielka, smakowała jak zwycięstwo. Siedzieliśmy z chłopakami przy oknie, patrząc na szarą ulicę, która wieczorami pustoszała szybciej niż nasze portfele.
— Jak są, to dobrze — odpowiedziałem z uśmiechem. — Jak nie ma, to poczekam do wypłaty. Po co się przejmować?
Mirek tylko machnął ręką. — Ty się nie przejmujesz, bo nie masz komu oddawać. Ja to nawet nie wiem, ile zarabiam, zanim żona wszystko rozdzieli.
Zaśmialiśmy się, ale w środku czułem coś dziwnego. Może to przez ten wieczór — taki sam jak setki innych, a jednak inny. Może przez to, co wydarzyło się kilka dni wcześniej w naszej miejscowości.
Wszystko zaczęło się od tego, że do starego domu na końcu ulicy wprowadził się ktoś nowy. Nikt nie wiedział skąd. Plotki rozchodziły się szybciej niż wiadomości o premii w fabryce. Ktoś mówił, że to Ukrainiec, ktoś inny — że Białorusin. Dla większości był po prostu „obcym”.
— Widziałeś go? — zapytała mnie sąsiadka, pani Zofia, kiedy wracałem z pracy. — Chodzi po sklepie i nawet dzień dobry nie powie. Pewnie coś knuje.
Wzruszyłem ramionami. — Może po prostu jest nieśmiały.
Ale ludzie już mieli swoje zdanie. W sklepie patrzyli na niego spode łba. Dzieci przestały bawić się na jego ulicy. Nawet Mirek zaczął opowiadać głupie żarty o „obcych” przy piwie.
Nie mogłem przestać o tym myśleć. Sam byłem kiedyś nowy — gdy przyjechałem tu za pracą z innego miasta. Pamiętam te spojrzenia, szepty za plecami. Ale wtedy byłem „swój”, tylko z innego miejsca.
Któregoś wieczoru wracałem do domu późno. Na przystanku zobaczyłem tego człowieka. Stał sam, z torbą w ręku, patrzył gdzieś w dal. Przez chwilę miałem ochotę podejść i zagadać, ale zabrakło mi odwagi. Co miałbym powiedzieć? „Cześć, jestem Andrzej, też czasem czuję się tu obco”?
Następnego dnia w fabryce aż huczało od plotek.
— Słyszałeś? Ktoś widział go pod sklepem nocą! Pewnie coś kradł! — mówił Tomek.
— Ludzie gadają, że szuka pracy — dodał Mirek. — Ale kto go zatrudni? Nawet języka dobrze nie zna.
Zacząłem się zastanawiać: dlaczego tak łatwo nam oceniać innych? Przecież każdy z nas mógłby znaleźć się na jego miejscu.
Wieczorem zadzwoniła mama.
— Andrzejku, słyszałeś o tym obcym? Uważaj na siebie. Lepiej nie wracaj późno.
Westchnąłem ciężko. Nawet mama dała się ponieść tej fali strachu.
Kilka dni później wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko. W nocy ktoś wybił szybę w oknie domu „obcego”. Rano cała wieś o tym mówiła.
— To było do przewidzenia — stwierdziła pani Zofia. — Trzeba było go nie wpuszczać.
Coś we mnie pękło. Poszedłem pod ten dom. Stał tam mężczyzna, blady, zrezygnowany. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
— Przepraszam… — powiedziałem cicho. Sam nie wiem za co. Za szybę? Za ludzi? Za siebie?
On tylko skinął głową i wszedł do środka.
Wieczorem spotkałem Mirka i Tomka w knajpce.
— Widziałeś? Dobrze mu tak! — rzucił Tomek.
Poczułem gniew.
— A co on wam zrobił? — zapytałem ostro.
Zamilkli na chwilę.
— Nic… Ale lepiej dmuchać na zimne — mruknął Mirek.
Wyszedłem stamtąd bez słowa. Po raz pierwszy poczułem się naprawdę samotny wśród swoich.
Przez następne dni unikałem ludzi. W pracy robiłem swoje, w domu zamykałem się przed światem. Nie mogłem przestać myśleć o tym człowieku i o sobie samym.
Któregoś dnia spotkałem go na przystanku. Znowu stał sam.
— Cześć — powiedziałem niepewnie.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
— Dzień dobry — odpowiedział łamanym polskim.
— Jestem Andrzej… Jeśli czegoś potrzebujesz… — urwałem, bo zabrzmiało to głupio.
Uśmiechnął się lekko.
— Dziękuję… Ja sobie poradzę.
I wtedy zrozumiałem: on naprawdę był silniejszy niż wszyscy my razem wzięci.
Minęły tygodnie. Ludzie powoli przyzwyczajali się do jego obecności, choć nie wszyscy przestali szeptać za plecami. Ja też nauczyłem się patrzeć inaczej — na niego i na siebie samego.
Czasem myślę: ilu jeszcze takich „obcych” mijamy codziennie? Ilu z nich nigdy nie usłyszy zwykłego „cześć”?
Może każdy z nas jest czasem obcy we własnym domu?
Czy naprawdę tak trudno jest być po prostu człowiekiem?