Cisza na klatce schodowej: Mój głos w świecie, który przestał słuchać
— Przepraszam, czy mogłaby mi pani pomóc z tymi zakupami? — mój głos odbił się echem po klatce schodowej, ale młoda kobieta z trzeciego piętra nawet nie zwolniła kroku. Minęła mnie, zapatrzona w ekran telefonu, jakbym była powietrzem. Stałam z siatkami, które ciążyły mi coraz bardziej, i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. To nie pierwszy raz, kiedy czułam się niewidzialna, ale tym razem zabolało szczególnie mocno.
Mam na imię Jadwiga. Siedemdziesiąt trzy lata życia, z czego ponad czterdzieści w tym samym bloku na warszawskim Bródnie. Kiedyś znałam tu każdego — dzieci biegały po podwórku, sąsiedzi siadali na ławce, a na klatce schodowej zawsze ktoś zagadał, zapytał, jak zdrowie. Teraz? Każdy zamknięty w swoim świecie, w słuchawkach, z nosem w ekranie. Nawet mój syn, Marek, coraz rzadziej dzwoni. „Mamo, mam tyle pracy, dzieci, wiesz jak jest…” — powtarza, a ja kiwam głową, choć nie wiem, jak to jest być tak zajętym, by nie mieć czasu na własną matkę.
Weszłam do mieszkania, rzuciłam siatki na stół i usiadłam ciężko na krześle. W radiu cicho grała stara piosenka Czerwonych Gitar, ale nawet ona nie potrafiła rozgonić smutku. Spojrzałam na zdjęcie mojego męża, Zbyszka, który odszedł pięć lat temu. „Zbysiu, co się z nami stało?” — szepnęłam. Zawsze powtarzał, że starość to nie jest czas na smutek, tylko na zbieranie owoców życia. Tylko gdzie te owoce?
Telefon zadzwonił. Marek. Przez chwilę poczułam nadzieję.
— Mamo, wszystko w porządku? — zapytał szybko.
— Tak, synku, wszystko dobrze — skłamałam.
— Słuchaj, nie dam rady wpaść w ten weekend. Asia ma dyżur, a dzieciaki przeziębione. Może za tydzień?
— Oczywiście, rozumiem. Dbajcie o siebie.
— Pa, mamo!
Znowu cisza. Przypomniałam sobie, jak kiedyś Marek przychodził do mnie z każdą sprawą — z rozbitym kolanem, z pierwszą miłością, z problemami w pracy. Teraz jestem dla niego tylko głosem w słuchawce, obowiązkiem do odhaczenia.
Wieczorem usłyszałam hałas na klatce. Wyjrzałam przez wizjer — sąsiad z czwartego piętra, pan Roman, próbował wciągnąć wózek z zakupami. Otworzyłam drzwi.
— Panie Romanie, może pomóc?
Spojrzał na mnie z wdzięcznością.
— Pani Jadwigo, dziękuję. Dziś to już nie te lata, co kiedyś.
Pomogłam mu, a potem zaprosiłam na herbatę. Siedzieliśmy w kuchni, rozmawiając o dawnych czasach. Okazało się, że on też czuje się samotny. Jego córka mieszka w Gdańsku, wnuki widuje raz do roku.
— Wie pani, kiedyś człowiek czuł się potrzebny. Teraz… — westchnął Roman.
— Teraz jesteśmy tylko przeszkodą na schodach — odpowiedziałam gorzko.
Następnego dnia postanowiłam wyjść na spacer. Na ławce przed blokiem siedziała pani Halina z parteru. Usiadłam obok niej.
— Dzień dobry, pani Jadwigo. Dawno pani nie widziałam.
— Bo i po co wychodzić, skoro nikt nie zauważa?
Halina uśmiechnęła się smutno.
— Moja córka mówi, żebym się nie przejmowała. Ale jak tu się nie przejmować, kiedy nawet sąsiadom przeszkadza, że za długo stoję w windzie?
Zaczęłyśmy rozmawiać o dawnych czasach. O tym, jak kiedyś ludzie trzymali się razem. O tym, jak bardzo brakuje nam zwykłego „dzień dobry”. W pewnym momencie podeszła młoda dziewczyna z psem.
— Przepraszam, czy mogłaby pani przesunąć się trochę? Mój pies się boi starszych osób.
Zatkało mnie. Halina spuściła wzrok. Dziewczyna przeszła dalej, nawet nie czekając na odpowiedź.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, jak bardzo zmienił się świat. Czy naprawdę jesteśmy już tylko ciężarem? Czy nasze życie, nasze doświadczenia, nic nie znaczą?
W końcu wstałam i napisałam list do Marka. Nie wysłałam go, ale musiałam wyrzucić z siebie te słowa:
„Synku, wiem, że masz swoje życie. Ale ja też mam uczucia. Potrzebuję cię, choćby na chwilę. Chciałabym usłyszeć twój śmiech, zobaczyć wnuki. Nie chcę być tylko głosem w telefonie. Chcę być częścią waszego życia.”
Następnego dnia zadzwoniła do mnie Halina.
— Jadwigo, może zrobimy coś razem? Może założymy klub sąsiedzki dla starszych osób? Może jeśli pokażemy, że istniejemy, ktoś nas w końcu zauważy?
Poczułam nadzieję. Może to jest sposób, by odzyskać godność, by przypomnieć światu, że starość to nie koniec, tylko inny etap życia.
Wieczorem usiadłam przy oknie, patrząc na światła miasta. Zastanawiałam się, ilu ludzi czuje to samo co ja. Ilu z nas siedzi w ciszy, czekając na znak, że jeszcze jesteśmy ważni.
Czy naprawdę tak trudno zobaczyć drugiego człowieka? Czy starość musi oznaczać samotność i niewidzialność? Może wystarczy jedno słowo, jeden gest, by zmienić czyjeś życie… Może jeszcze nie jest za późno?