Zgodziłam się, żeby wnuczka zamieszkała u mnie na czas studiów. Teraz czuję się jak intruz we własnym mieszkaniu…
– Babciu, czy możesz nie wchodzić do mojego pokoju bez pukania? – głos Julki, choć cichy, był stanowczy. Stałam w progu z talerzem jej ulubionych pierogów i przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież jeszcze niedawno biegała po tym mieszkaniu w moich za dużych kapciach, a teraz patrzyła na mnie jak na intruza.
Odstawiłam talerz na komodę i cofnęłam się powoli do kuchni. Słyszałam, jak zamyka drzwi, a potem cicho rozmawia przez telefon. Pewnie z koleżanką ze studiów. Może z chłopakiem? Nie wiem. Już nie wiem nic.
Kiedy Julka przyszła do mnie z prośbą, żebym pozwoliła jej zamieszkać na czas studiów, nie wahałam się ani chwili. Zawsze miałam do niej słabość. Była moją pierwszą wnuczką, oczkiem w głowie. Pamiętam, jak przynosiła mi z przedszkola bukiety pokrzyw, bo „babciu, one też są ładne”. Pamiętam jej śmiech, jej łzy, jej pierwsze nieudane próby jazdy na rowerze pod blokiem.
Teraz jest dorosła. Studiuje psychologię na Uniwersytecie Warszawskim. Jest mądra, piękna i… coraz bardziej obca.
Początkowo cieszyłam się z jej obecności. Gotowałam jej obiady, prałam ubrania, dbałam o to, żeby miała wszystko, czego potrzebuje. Ale z czasem zaczęło się coś zmieniać. Julka coraz częściej zamykała się w swoim pokoju. Przychodziła późno, wychodziła wcześnie. Zostawiała po sobie bałagan w łazience i kuchni. Gdy zwracałam jej uwagę, przewracała oczami albo rzucała krótkie „zaraz posprzątam”.
Pewnego wieczoru usłyszałam jej rozmowę przez telefon:
– Nie no, serio, moja babcia jest kochana, ale czasem mam wrażenie, że mnie kontroluje…
Zabolało mnie to. Przecież chciałam tylko pomóc.
Zaczęły się drobne konflikty. O to, że nie wyłączyła światła w łazience. O to, że zostawiła brudne naczynia w zlewie. O to, że zaprosiła znajomych bez uprzedzenia.
– Babciu, przecież to tylko spotkanie! – tłumaczyła się pewnego razu, kiedy przyszłam do domu i zastałam w salonie czwórkę młodych ludzi rozłożonych na kanapie.
– Ale ja też tu mieszkam – odpowiedziałam cicho.
– Wiem… Ale przecież możesz posiedzieć u siebie w pokoju? – rzuciła lekko.
Wtedy po raz pierwszy poczułam się naprawdę niepotrzebna.
Próbowałam rozmawiać z córką – matką Julki.
– Mamo, daj jej trochę swobody – usłyszałam tylko. – Ona musi się odnaleźć w nowym mieście.
– Ale ja też tu jestem! – powiedziałam z rozpaczą.
– Wiem… Ale przecież to tylko na kilka lat.
Kilka lat…
Zaczęłam unikać własnego salonu. Siedziałam w swoim pokoju, słuchałam radia albo czytałam książki. Czasem wychodziłam na długie spacery po Saskiej Kępie, żeby nie przeszkadzać Julce i jej znajomym. Czułam się jak cień we własnym domu.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z zakupów i usłyszałam śmiechy dobiegające z kuchni. Zajrzałam tam ostrożnie – Julka siedziała przy stole z chłopakiem o imieniu Bartek. Pili herbatę i jedli moje ciasto drożdżowe.
– O, babciu! – Julka uśmiechnęła się sztucznie. – To Bartek.
– Dzień dobry pani – powiedział chłopak grzecznie.
– Dzień dobry – odpowiedziałam i poczułam łzy napływające do oczu.
Nie chciałam przeszkadzać. Wyszłam na balkon i patrzyłam na szare bloki. Przypomniało mi się dzieciństwo Julki – jak biegałyśmy razem po parku Skaryszewskim, jak tuliła się do mnie po upadku z roweru…
Wieczorem zebrałam się na odwagę.
– Julka… Musimy porozmawiać.
Spojrzała na mnie z niechęcią.
– O co chodzi?
– Czuję się tu obco… To już nie jest mój dom.
Westchnęła ciężko.
– Babciu… Przesadzasz. Po prostu mam swoje życie.
– A ja? Ja już nie mam swojego?
Milczała długo.
– Może powinnam się wyprowadzić? – zapytałam cicho.
– Babciu! Nie dramatyzuj…
Ale ja już wiedziałam, że coś pękło.
Od tamtej pory nasze relacje stały się jeszcze bardziej chłodne. Rozmawiałyśmy tylko o sprawach koniecznych: rachunki, zakupy, kto kiedy wraca do domu. Czasem słyszałam jej śmiech za ścianą i czułam ukłucie zazdrości – za tym beztroskim światem młodości, który już dawno przestał być moim światem.
W święta przyjechała cała rodzina. Wszyscy chwalili Julkę: jaka zdolna, jaka samodzielna! A ja siedziałam w kącie i czułam się niewidzialna. Nikt nie zapytał mnie o zdanie.
Po Nowym Roku Julka oznajmiła:
– Babciu, znalazłam pokój do wynajęcia bliżej uczelni. Wyprowadzam się za dwa tygodnie.
Poczułam ulgę… i żal jednocześnie.
– Rozumiem – powiedziałam tylko.
Ostatnie dni spędziłyśmy razem w dziwnym napięciu. Pomogłam jej pakować rzeczy. Na koniec przytuliła mnie mocno:
– Dziękuję za wszystko, babciu…
Nie odpowiedziałam nic. Bałam się, że jeśli otworzę usta, rozpłaczę się jak dziecko.
Teraz siedzę sama w pustym mieszkaniu i myślę: czy naprawdę zrobiłam coś źle? Czy można kochać kogoś tak bardzo i jednocześnie czuć się przez niego wypchniętym ze swojego życia? A może to po prostu kolejny etap samotności?
Czy ktoś z was też tak miał? Czy można odzyskać dom dla siebie – kiedy już raz oddało się go komuś innemu?