Zaginiona prawda: Matka, która nie znała własnego syna – Moje życie rozpadło się w jednej chwili
– Pani jest mamą Michała? – zapytała dziewczyna, której twarz była czerwona od płaczu. Stała w progu mojego mieszkania, trzymając w rękach zmiętą kurtkę mojego syna.
– Tak… – odpowiedziałam niepewnie, czując jak serce zaczyna mi walić. – Co się stało?
– Michał… zaginął. Dwa tygodnie temu. Jestem jego narzeczoną.
W tej chwili świat zawirował mi przed oczami. Narzeczoną? Mój Michał? Przecież on nigdy nie wspominał nawet o dziewczynie. Ostatnio widywałam go coraz rzadziej, ale zawsze tłumaczył się pracą i studiami. Próbowałam nie wtrącać się za bardzo, bo pamiętałam, jak sama w jego wieku walczyłam o odrobinę prywatności. Ale teraz czułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.
Dziewczyna – przedstawiła się jako Kasia – usiadła na kanapie i zaczęła opowiadać. O tym, jak poznali się na uczelni, jak Michał był dla niej wsparciem, jak planowali wspólną przyszłość. Słuchałam jej słów jak przez mgłę. Każde zdanie wbijało mi się w głowę jak gwóźdź: „Nie znałam własnego syna”.
– Dlaczego pani nic nie wiedziała? – zapytała nagle Kasia, patrząc na mnie z wyrzutem.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Może dlatego, że ostatnie lata były dla mnie trudne. Po śmierci męża zamknęłam się w sobie. Michał był moją jedyną rodziną, ale coraz częściej czułam, że oddalamy się od siebie. On miał swoje życie, ja swoje lęki i żale.
– Przepraszam – wyszeptałam tylko.
Kasia wyciągnęła telefon i pokazała mi zdjęcia – uśmiechnięty Michał obejmujący ją ramieniem, ich wspólne wyjazdy nad morze, selfie z sylwestra. Poczułam ukłucie zazdrości – ona znała mojego syna lepiej niż ja.
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Policja niewiele mogła zrobić – Michał był dorosły, mógł wyjechać gdziekolwiek. Ale ja wiedziałam, że coś jest nie tak. Zaczęłam przeszukiwać jego pokój. Znalazłam listy od Kasi, kilka biletów na koncerty i… kopertę zaadresowaną do mnie.
„Mamo, wiem, że ostatnio rzadko rozmawiamy. Chciałem ci powiedzieć coś ważnego, ale zawsze brakowało mi odwagi. Kocham cię i dziękuję za wszystko. Michał.”
Łzy spływały mi po policzkach. Dlaczego nie powiedział mi wcześniej? Dlaczego nie zaufał?
Kasia przychodziła codziennie. Razem przeglądałyśmy jego rzeczy, próbując znaleźć jakikolwiek trop. Zaczęłyśmy rozmawiać o wszystkim – o moim dzieciństwie na wsi pod Lublinem, o jej rodzicach rozwiedzionych od lat. Zbliżyłyśmy się do siebie w bólu i niepewności.
Pewnego dnia zadzwonił telefon. Numer nieznany.
– Pani Anna Kowalska? – usłyszałam męski głos.
– Tak…
– Tu komisarz Nowak z Komendy Stołecznej Policji. Mamy nowe informacje w sprawie zaginięcia pani syna.
Serce podskoczyło mi do gardła.
– Znaleźliśmy jego samochód na parkingu pod Warszawą. W środku były jego dokumenty i telefon. Proszę przyjechać na komendę.
Pojechałyśmy z Kasią natychmiast. Na miejscu czekała nas kolejna niespodzianka – policjant pokazał nam nagranie z monitoringu: Michał wysiada z auta, rozgląda się nerwowo i znika między blokami.
– Czy pani syn miał jakieś problemy? – zapytał komisarz.
Spojrzałyśmy na siebie z Kasią bezradnie.
– Nie wiem… ostatnio był zamknięty w sobie – przyznałam cicho.
Kasia spuściła wzrok.
– Miał długi… Pożyczał pieniądze od znajomych, ale nie mówił dlaczego.
To był kolejny cios. Jak mogłam tego nie zauważyć? Czy byłam aż tak ślepa?
Wieczorami wracałam myślami do przeszłości. Przypominałam sobie nasze wspólne spacery po parku Skaryszewskim, rozmowy przy herbacie w kuchni, jego pierwsze złamane serce w liceum… Gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam zrobić coś inaczej?
Minęły trzy tygodnie od zaginięcia Michała. Policja powoli traciła zainteresowanie sprawą, a ja coraz częściej słyszałam od znajomych: „Może po prostu chciał odpocząć?”. Ale matka czuje inaczej.
Pewnej nocy obudził mnie dźwięk klucza w zamku. Zerwałam się z łóżka i pobiegłam do przedpokoju. Stał tam Michał – wychudzony, blady, z podkrążonymi oczami.
– Mamo… przepraszam – wyszeptał i osunął się na podłogę.
Rzuciłam się do niego i objęłam go najmocniej jak potrafiłam.
– Gdzie byłeś?! Co się stało?!
Michał długo milczał. W końcu wyznał prawdę: miał poważne długi u ludzi, których bał się bardziej niż policji. Uciekł, bo grozili jemu i Kasi. Nie chciał nikogo narażać.
Kasia przyszła rano – rzuciła mu się na szyję ze łzami w oczach.
Przez kolejne dni próbowaliśmy razem znaleźć wyjście z tej sytuacji. Pomogła nam rodzina – mój brat pożyczył pieniądze na spłatę części długu, resztę Michał odpracował u znajomego w warsztacie samochodowym.
Ale coś we mnie pękło na zawsze. Zrozumiałam, jak bardzo oddaliliśmy się od siebie przez lata milczenia i niedopowiedzeń. Michał zaczął chodzić na terapię, ja też zdecydowałam się na pomoc psychologiczną.
Dziś próbujemy budować wszystko od nowa – krok po kroku, dzień po dniu.
Czasem patrzę na zdjęcia Michała z dzieciństwa i pytam siebie: czy można naprawdę znać własne dziecko? Ile tajemnic kryje każdy człowiek przed najbliższymi? Czy można jeszcze odzyskać utracone zaufanie?