Wysłałam synów po zakupy, ale tylko jeden wrócił – historia matki z warszawskiego blokowiska
– Krzysiu, gdzie jest Staś?! – mój głos załamał się, kiedy otworzyłam drzwi i zobaczyłam tylko starszego syna na klatce schodowej. Krzysztof stał z plecakiem w ręku, z rozpalonymi policzkami i oczami pełnymi łez. W tej sekundzie świat się zatrzymał – nie słyszałam już sąsiadki stukającej w kaloryfer, nie czułam zapachu świeżo zaparzonej kawy. Była tylko jedna myśl: „Staś nie wrócił”.
– Mamo… – zaczął Krzysiu, a głos mu się łamał. – On… on chciał zobaczyć kotka pod trzynastką. Mówiłem mu, żeby nie szedł sam, ale nie posłuchał. Gdy wyszedłem ze sklepu, już go nie było.
Serce mi zamarło. Rzuciłam torbę na podłogę i wybiegłam na klatkę, nawet nie zamykając drzwi. Na korytarzu spotkałam panią Halinę z naprzeciwka.
– Pani Aniu, co się stało? – zapytała zaniepokojona.
– Staś zaginął! Nie wrócił ze sklepu! – krzyknęłam przez łzy.
Pani Halina od razu zostawiła siatkę z ziemniakami i pobiegła za mną na podwórko. Krzysiu szedł za nami, skulony, jakby chciał zniknąć. Obiegałyśmy blok, wołałyśmy Stasia, pytałyśmy sąsiadów – nikt go nie widział. Czułam narastającą panikę i gniew.
– Dlaczego pozwoliłeś mu odejść samemu?! – wybuchłam w końcu na Krzysia.
– Przepraszam, mamo… Ja naprawdę chciałem go pilnować… – wyszeptał i rozpłakał się na dobre.
Wtedy dotarło do mnie, że to nie jego wina. To ja ich wysłałam razem. To ja powinnam była przewidzieć.
Po godzinie bezowocnych poszukiwań trzęsącymi się dłońmi wybrałam 112.
– Moje dziecko zaginęło! Sześć lat! Ma na imię Staś! – głos mi się łamał, a łzy spływały po policzkach.
Policja przyjechała błyskawicznie. Rozpytali sąsiadów, sprawdzili monitoring w sklepie i na klatce schodowej. Siedziałam na ławce przed blokiem, ściskając telefon jak ostatnią deskę ratunku. Krzysiu siedział obok mnie, blady jak ściana.
– Mamo… znajdą go? – zapytał cicho.
– Muszą… muszą go znaleźć – odpowiedziałam bardziej do siebie niż do niego.
Czas płynął jak przez mgłę. Każdy samochód zatrzymujący się pod blokiem sprawiał, że serce podskakiwało mi do gardła. Każda obca twarz budziła nadzieję i strach jednocześnie.
W końcu pani Jola z parteru powiedziała:
– Widziałam chłopczyka w czerwonej bluzie idącego w stronę parku. Może to był Staś?
Policjanci natychmiast ruszyli w tamtym kierunku. Ja pobiegłam za nimi, nie czując zmęczenia ani zimna. W parku pełno było dzieci, matek z wózkami i starszych ludzi na ławkach – ale mojego syna nigdzie nie było.
Nagle usłyszałam cichy płacz zza krzaków:
– Mamo!
Zamarłam. Staś stał tam, tuląc do siebie małego burego kotka i szlochając.
– Mamusiu… zgubiłem się… Kotek uciekł i pobiegłem za nim… Potem już nie wiedziałem, gdzie jestem…
Rzuciłam się do niego i przytuliłam tak mocno, że aż jęknął. Łzy kapały mi na jego włosy.
– Już nigdy cię nie wypuszczę z oczu! – obiecałam przez łzy.
Policjanci odprowadzili nas do domu. Sąsiedzi patrzyli na nas z ulgą i współczuciem. Krzysiu rzucił się bratu na szyję.
– Przepraszam cię, Stasiu! Tak się bałem…
Staś tylko skinął głową i wtulił się we mnie jeszcze mocniej.
Wieczorem usiedliśmy we trójkę przy stole. Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. W końcu Krzysiu zapytał szeptem:
– Mamo… jesteś na mnie zła?
Spojrzałam na nich obu – tak różnych i tak bardzo moich. Nie byłam zła. Byłam przerażona. I wdzięczna losowi.
– Nie jestem zła… Po prostu za bardzo was kocham.
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Patrzyłam na nich śpiących i myślałam: Jak łatwo można stracić wszystko w jednej chwili? Jak często zapominamy doceniać to, co najważniejsze?
A wy? Czy kiedykolwiek czuliście taką winę? Co byście zrobili na moim miejscu?