„To mój dom, ale czuję się w nim jak intruz…” – Historia matki, która straciła swoje miejsce przez własnego syna i synową

– Mamo, prosiłem cię już tyle razy, nie wchodź do naszego pokoju bez pukania! – głos Piotra był ostry, zupełnie inny niż ten, którym kiedyś mnie wołał na kolację.

Stałam w korytarzu, ściskając w dłoni swój stary album ze zdjęciami. Przecież to był mój dom. Mój pokój. Moje rzeczy. Ale od sześciu miesięcy wszystko się zmieniło. Piotr przyprowadził Annę, swoją żonę, i powiedział: „Mamo, zostaniemy u ciebie tylko na chwilę, dopóki nie znajdziemy czegoś dla siebie”.

Nie miałam serca odmówić. Przecież to mój syn. Zawsze był moim oczkiem w głowie, zwłaszcza po śmierci jego ojca. Przez lata byliśmy tylko we dwoje. Kiedy poznał Annę, cieszyłam się jego szczęściem, choć czułam ukłucie zazdrości – już nie byłam najważniejsza.

Oddałam im swój największy pokój. Wciąż stała tam moja szafa z ubraniami i półka z książkami, których nie miałam gdzie przełożyć. Anna od początku patrzyła na mnie z dystansem. Nigdy nie powiedziała „mamo”, zawsze tylko „pani Wando”.

Pewnego dnia wróciłam z zakupów i zobaczyłam Annę w kuchni. Stała przy blacie, krojąc warzywa.
– Dzień dobry – powiedziałam cicho.
– Dzień dobry – odpowiedziała chłodno, nie patrząc na mnie.

Zauważyłam, że zniknęły moje ulubione kubki. Zapytałam o nie Piotra wieczorem.
– Anna je schowała, bo mówi, że są stare i brzydkie – odpowiedział bez emocji.
Poczułam się upokorzona. To były kubki po mojej mamie.

Z każdym dniem czułam się coraz bardziej zbędna. Anna zaczęła zamykać drzwi do pokoju na klucz. Kiedy raz zapukałam, usłyszałam zza drzwi:
– Pani Wando, proszę nie wchodzić do naszego pokoju ani nie ruszać naszych rzeczy.
Zatkało mnie. Przecież to był mój dom! Czy naprawdę nie mogę wejść do własnego pokoju?

Wieczorami słyszałam ich rozmowy przez cienką ścianę.
– Twoja mama znowu przestawiła moje kosmetyki – narzekała Anna.
– Porozmawiam z nią – odpowiadał Piotr zmęczonym głosem.

Czułam się jak intruz. Zaczęłam spędzać coraz więcej czasu poza domem – w parku, na ławce przed blokiem, u sąsiadki Krysi. Krysia kiwała głową ze współczuciem:
– Wando, to już nie te czasy. Młodzi są inni. Ale przecież to twój dom!

Pewnego dnia Anna przyszła do mnie do kuchni.
– Pani Wando, czy mogłaby pani nie zostawiać swoich rzeczy w łazience? Potrzebuję miejsca na swoje kosmetyki.
Patrzyłam na nią bez słowa. Moje rzeczy? To była moja łazienka od trzydziestu lat!

Zaczęły się drobne złośliwości. Anna przestawiała moje garnki, wyrzucała jedzenie z lodówki, które jej „śmierdziało”. Piotr coraz częściej stawał po jej stronie.
– Mamo, musisz się dostosować. To dla wszystkich trudna sytuacja – mówił.
Ale czy ja nie byłam najważniejsza w swoim domu?

Któregoś wieczoru usłyszałam ich kłótnię:
– Nie mogę już tu mieszkać! Twoja matka mnie kontroluje! – krzyczała Anna.
– Daj jej czas… To dla niej trudne – próbował tłumaczyć Piotr.
– Albo ona się wyprowadzi, albo ja!

Serce mi zamarło. Wyprowadzić się? Ja? Z mojego domu?

Następnego dnia Piotr przyszedł do mnie do pokoju.
– Mamo… Może powinnaś pomyśleć o jakimś mniejszym mieszkaniu? My moglibyśmy tu zostać i ci pomagać…
Patrzyłam na niego jak na obcego człowieka.
– Chcesz mnie wyrzucić z mojego domu?
– Nie o to chodzi… Po prostu Anna źle się tu czuje…

Nie spałam całą noc. Przeglądałam albumy ze zdjęciami – Piotr jako mały chłopiec na sankach, Piotr z ojcem na rybach, Piotr przytulający mnie po maturze. Gdzie podział się ten chłopiec?

Rano podjęłam decyzję. Weszłam do kuchni i powiedziałam spokojnie:
– Piotrze, Anno. To jest mój dom. Jeśli wam tu źle, musicie znaleźć coś dla siebie. Ja zostaję.
Anna spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Piotr spuścił wzrok.

Przez kolejne dni atmosfera była napięta jak struna. Anna przestała się do mnie odzywać. Piotr wychodził z domu wcześnie rano i wracał późno wieczorem.

Po dwóch tygodniach spakowali rzeczy i wyprowadzili się bez słowa pożegnania. Stałam w pustym korytarzu i czułam ulgę… i ogromną pustkę.

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na ogród. Czasem myślę: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę musiałam wybierać między własnym spokojem a rodziną?

Czy dom bez bliskich to jeszcze dom? Czy można być szczęśliwym samotnie? Może powinnam była bardziej ustąpić… A może właśnie teraz odzyskuję siebie?