Teściowa mieszka w naszym mieszkaniu już od pół roku: Mężowi bardzo się to podoba, ale ja mam dość

– Znowu nie posprzątałaś po sobie w kuchni – usłyszałam za plecami głos teściowej, zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi od lodówki. Wstrzymałam oddech. Była ósma rano, a ja już czułam, że ten dzień będzie kolejnym z serii tych, które kończą się łzami w poduszce.

Od pół roku Stanisława mieszka z nami. Najpierw miała być to kwestia tygodnia, góra dwóch – tyle miała potrwać rekonwalescencja po operacji kolana. „Nie zostawię mamy samej,” powiedział wtedy mój mąż, Tomek. „Gosia właśnie urodziła, nie może jej pomóc.” Zgodziłam się bez wahania. Przecież to normalne, że rodzina pomaga sobie w trudnych chwilach. Ale nikt nie uprzedził mnie, że trudne chwile mogą trwać miesiącami.

Na początku rzeczywiście potrzebowała pomocy. Nie mogła sama wstać z łóżka, umyć się czy nawet zrobić sobie herbaty. Przynosiłam jej śniadania do łóżka, prałam jej rzeczy osobno, żeby nie drażnić jej alergii na proszki. Tomek pomagał wieczorami, kiedy wracał z pracy, ale większość dnia byłam z nią sama.

Z czasem kolano się zagoiło, Stanisława zaczęła chodzić coraz sprawniej. Ale nie wróciła do siebie. Została u nas i zaczęła przejmować nasze życie. Najpierw kuchnię – bo „tylko ona wie, jak ugotować rosół tak, żeby nie był mdły”. Potem salon – bo „telewizor powinien być ustawiony na TVP Info, a nie na te wasze seriale”. W końcu nawet naszą sypialnię – bo „przydałoby się przemeblować, żeby było wygodniej dla wszystkich”.

Tomek był zachwycony. „Mama robi najlepsze pierogi na świecie!” – wołał co niedzielę, kiedy Stanisława lepiła je od rana do wieczora. „Wreszcie ktoś dba o dom!” – mówił, kiedy teściowa wycierała kurze z półek, na które ja nawet nie zaglądałam.

A ja? Ja czułam się coraz bardziej obca we własnym domu.

– Może byś w końcu nauczyła się gotować ziemniaki tak, żeby nie były rozgotowane? – rzuciła Stanisława pewnego dnia podczas obiadu.
– Mamo… – zaczął Tomek pojednawczo.
– Nie przesadzaj – przerwałam mu i odłożyłam widelec. – Każdemu może się zdarzyć.
– Ale to już trzeci raz w tym tygodniu! – Stanisława spojrzała na mnie z wyższością.

Zacisnęłam pięści pod stołem. Chciałam krzyknąć, że mam dość, że to mój dom i moje zasady. Ale spojrzałam na Tomka i zobaczyłam w jego oczach tylko zmęczenie i rezygnację.

Wieczorem próbowałam z nim porozmawiać.
– Tomek, musimy coś ustalić…
– Co znowu? – westchnął.
– Twoja mama… Ja już nie daję rady. Czuję się jak intruz we własnym domu.
– Przesadzasz. Mama jest schorowana, potrzebuje pomocy.
– Ale ona już chodzi! Sama robi zakupy, gotuje…
– No właśnie! Pomaga nam!

Zamilkłam. Czułam się niewidzialna. Jakby moje potrzeby były mniej ważne niż potrzeby jego matki.

Zaczęłam unikać domu. Po pracy zostawałam dłużej w biurze, chodziłam na spacery po parku, odwiedzałam koleżanki. Ale kiedy wracałam wieczorem, Stanisława już czekała z listą uwag: że za późno wracam, że powinnam bardziej dbać o Tomka, że nie powinnam tyle czasu spędzać poza domem.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Gosia, siostra Tomka.
– Słuchaj, wiem, że mama u was mieszka…
– Tak – przerwałam jej gorzko. – Od pół roku.
– Przepraszam cię… Ja naprawdę nie mogę jej teraz wziąć do siebie. Mały jest chory, mąż ciągle w delegacjach…
– Rozumiem – odpowiedziałam automatycznie.
Ale nie rozumiałam. Dlaczego wszystko spadło na mnie?

W pracy zaczęli zauważać, że jestem rozkojarzona. Szef zaprosił mnie na rozmowę.
– Wszystko w porządku?
– Tak… To tylko sprawy rodzinne.
– Jeśli potrzebujesz wolnego…
– Nie, dziękuję.

Nie chciałam przyznawać się do słabości. Przecież powinnam być silna.

W weekend Tomek zaproponował wspólny wyjazd nad jezioro.
– Może odpoczniemy trochę? Mama zostanie sama jeden dzień…
Ale Stanisława usłyszała naszą rozmowę.
– Zostawiacie mnie samą? Po tym wszystkim?
Tomek natychmiast zmienił zdanie.
– Może innym razem…

Czułam się jak w pułapce. Każda próba rozmowy kończyła się kłótnią albo obrażaniem się Stanisławy. Tomek stawał po jej stronie. Gosia była poza zasięgiem. Moi rodzice mieszkali daleko i nie chcieli się mieszać.

Któregoś dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle i usłyszałam rozmowę w kuchni:
– Ona chyba myśli, że jest tu panią domu – mówiła Stanisława do Tomka.
– Daj spokój, mamo…
– Ja bym sobie tego nie pozwoliła na twoim miejscu!
Serce mi stanęło. Weszłam do kuchni bez słowa i zaczęłam płakać.

Tomek próbował mnie pocieszyć wieczorem:
– Mama jest już starsza…
– A ja? Ja też jestem człowiekiem! – krzyknęłam przez łzy.

Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do przyjaciółki. Musiałam odpocząć od tego wszystkiego.

Przez trzy dni Tomek dzwonił i pisał wiadomości:
– Wróć do domu…
Ale ja nie chciałam wracać tam, gdzie czułam się jak gość we własnym życiu.

W końcu spotkaliśmy się w kawiarni.
– Musimy coś ustalić – powiedziałam stanowczo. – Albo twoja mama wraca do siebie, albo ja nie wracam do domu.
Tomek spuścił głowę.
– Nie wiem, co robić…
– To zdecyduj. Ja już podjęłam decyzję.

Wróciłam do mieszkania po kilku dniach. Stanisława była obrażona, Tomek milczący. Ale coś się zmieniło – zaczęliśmy rozmawiać o tym, co dalej. Ustaliliśmy z Gosią grafik odwiedzin u mamy. Stanisława wróciła do siebie po kolejnych dwóch tygodniach.

Ale nasz związek już nigdy nie był taki sam. Zostały żal i niedopowiedzenia. Często zastanawiam się: czy miałam prawo postawić sprawę na ostrzu noża? Czy egoizm to dbanie o siebie czy brak empatii?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?