Spadek, który rozdarł dwie rodziny: Moja walka o miłość, prawdę i przebaczenie

– Nie wierzę, Ivana! Ty naprawdę to zrobiłaś? – głos mojej szwagierki, Magdy, rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon. Stała naprzeciwko mnie, z oczami pełnymi łez i gniewu. Za jej plecami, w salonie, słychać było cichy szloch jej matki, pani Haliny.

Wszystko zaczęło się dwa tygodnie temu, kiedy notariusz odczytał testament naszej sąsiadki, pani Ankiety. Była samotną kobietą, z którą przez lata dzieliliśmy ogród i codzienne rozmowy przez płot. Nigdy nie miała własnych dzieci, a jej rodzina mieszkała daleko – siostrzenica Magda z matką pojawiały się tylko na święta. Dario, mój mąż, zawsze pomagał pani Ankicie: naprawiał kran, kosił trawę, robił zakupy. Ja przynosiłam jej ciasta i słuchałam opowieści o dawnych czasach.

Kiedy notariusz ogłosił, że cała willa – dom warty 50 milionów złotych – przechodzi na nas, zamarłam. Widziałam wtedy twarz Magdy: najpierw niedowierzanie, potem rozpacz, a na końcu czystą nienawiść. Od tamtej pory nasze życie zamieniło się w koszmar.

– To nie my napisaliśmy ten testament! – powtarzałam raz po raz. – Pani Ankieta sama tak zdecydowała!

Ale nikt nie chciał słuchać. Po mieście zaczęły krążyć plotki: że zmanipulowaliśmy staruszkę, że podsunęliśmy jej dokumenty do podpisu, że wykorzystaliśmy jej samotność. W sklepie ludzie odwracali wzrok. Sąsiadki przestały mnie zapraszać na kawę. Nawet dzieci w szkole zaczęły dokuczać naszej córce Zosi.

Dario próbował zachować spokój:
– Przejdzie im. Ludzie zawsze gadają.
Ale widziałam, jak nocami nie może spać. Siedział przy stole i patrzył w okno na ogród pani Ankiety – teraz nasz ogród – jakby szukał tam odpowiedzi.

Najgorsze przyszło kilka dni później. Magda przyszła do nas z matką i prawnikiem.
– To nie jest sprawiedliwe! – krzyczała pani Halina. – My jesteśmy rodziną! Wy byliście tylko sąsiadami!

Prawnik groził sądem. Przez kilka tygodni żyliśmy w napięciu: telefony od dziennikarzy, listy z pogróżkami, anonimowe wiadomości na Facebooku. Zosia płakała co noc.

Pewnego wieczoru usiadłam przy jej łóżku.
– Mamo, dlaczego wszyscy nas nienawidzą? Przecież nic złego nie zrobiliśmy…
Nie umiałam odpowiedzieć.

W końcu sprawa trafiła do sądu. Magda i jej matka oskarżyły nas o wywieranie wpływu na panią Ankietę. Musieliśmy tłumaczyć się z każdego gestu: dlaczego pomagaliśmy sąsiadce? Dlaczego tak często u niej bywaliśmy? Czy naprawdę nie mieliśmy żadnego interesu?

Czułam się upokorzona. Każde pytanie wbijało we mnie kolejną szpilkę. Zaczęłam wątpić nawet w siebie: czy naprawdę byliśmy tylko dobrzy? Czy może gdzieś podświadomie liczyliśmy na wdzięczność?

Dario zamknął się w sobie. Przestał rozmawiać ze mną o sprawie. Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi: o rachunki, o to, kto odbierze Zosię ze szkoły. W domu czuć było napięcie jak przed burzą.

Pewnej nocy usłyszałam hałas na podwórku. Wybiegłam na zewnątrz i zobaczyłam Magdę stojącą przy furtce.
– Oddajcie nam to! – krzyczała przez łzy. – To nasz dom! Nasze wspomnienia!

Podbiegłam do niej.
– Magda, proszę…
– Nie mów do mnie! Nigdy ci nie wybaczę!

Zniknęła w ciemności.

Po kilku miesiącach sąd oddalił ich pozew. Testament był ważny. Mogliśmy zostać w willi. Ale co z tego? Straciliśmy przyjaciół, rodzinę, spokój ducha.

Zosia przestała się uśmiechać. Dario coraz częściej wychodził z domu bez słowa. Ja zamknęłam się w sobie.

Któregoś dnia znalazłam list od pani Ankiety schowany w starej książce kucharskiej:
„Ivano, wiem, że to wy powinniście tu mieszkać. Dziękuję za wszystko. Mam nadzieję, że znajdziesz tu szczęście.”

Płakałam długo nad tym listem. Zrozumiałam wtedy, że pani Ankieta widziała w nas rodzinę – taką, jakiej sama nigdy nie miała.

Po roku Magda przyszła do mnie sama.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Nie umiem już żyć z tą nienawiścią.
Objęłyśmy się i obie płakałyśmy długo.

Dziś mieszkamy w tej willi nadal. Relacje z rodziną Magdy powoli się odbudowują. Ale blizny zostały.

Czasem patrzę na ogród i pytam siebie: czy warto było? Czy pieniądze mogą być warte utraty bliskich?

A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu?