Samotna kobieta z przyczepą: Historia Wioli i jej walki o godność
– Mamo, dlaczego nie możemy mieć normalnego domu jak inni? – zapytał Kuba, patrząc na mnie z wyrzutem, gdy woda znowu zaczęła kapać przez nieszczelny dach przyczepy. Jego głos był cichy, ale w tych kilku słowach czułam całą gorycz jego dzieciństwa. Stałam wtedy przy prowizorycznej kuchence, mieszając zupę z torebki, i nagle poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie mogłam sobie pozwolić na słabość – nie przy nim. Otarłam twarz rękawem swetra i odpowiedziałam najspokojniej jak potrafiłam:
– Każdy dom jest inny, synku. Nasz jest… wyjątkowy.
Nie uwierzył mi. Widziałam to w jego oczach. Miał wtedy dwanaście lat i już za dużo rozumiał.
Mój mąż, Andrzej, odszedł ode mnie ponad dziesięć lat temu. Zabrał swoje rzeczy, samochód i zostawił mnie z niespłaconą hipoteką oraz naszym trzyletnim wtedy Kubą. Przez te wszystkie lata ani razu nie zapytał, jak sobie radzimy. „Uczciwie” płacił alimenty – jak sam mawiał, był kryształowo czysty wobec prawa i sumienia. Ale dla mnie to nie były pieniądze – to była jałmużna rzucana z pogardą. Nigdy nie zapomnę tego dnia, kiedy wróciłam z pracy i zobaczyłam pustą szafę oraz kartkę na stole: „Nie potrafię już tak żyć. Zostawiam ci wszystko oprócz siebie.”
Wszystko? Zostawił mi długi, samotność i dziecko, które patrzyło na mnie oczami pełnymi pytań.
Przez pierwsze miesiące próbowałam utrzymać mieszkanie. Pracowałam na dwa etaty – rano w sklepie spożywczym, wieczorami sprzątałam biura. Ale raty rosły szybciej niż moje zarobki. W końcu bank przejął mieszkanie. Zostałam z Kubą na ulicy. Wtedy moja matka powiedziała mi przez telefon:
– Wiola, nie możesz wrócić do domu. Twój ojciec nie chce cię widzieć po tym wszystkim.
Po tym wszystkim… Jakby to była moja wina.
Znalazłam starą przyczepę kempingową na działkach pod Warszawą. Była tania, brudna i śmierdziała stęchlizną, ale była nasza. Przez pierwsze noce Kuba płakał po cichu do poduszki. Ja płakałam jeszcze ciszej.
Zimą było najgorzej. Mróz wciskał się przez każdą szczelinę, a grzałka elektryczna ledwo dawała radę ogrzać powietrze wokół siebie. Czasem marzyłam o tym, żeby po prostu zasnąć i się nie obudzić. Ale Kuba potrzebował mnie bardziej niż kiedykolwiek.
W pracy nikt nie wiedział, gdzie mieszkam. Wstydziłam się tego bardziej niż czegokolwiek innego w życiu. Kiedy koleżanki opowiadały o remontach i nowych meblach, ja milczałam albo zmieniałam temat.
Najgorsze były święta. Kiedyś próbowałam zaprosić rodziców do przyczepy na Wigilię. Ojciec nawet nie odpowiedział na moje zaproszenie. Matka przysłała paczkę z pierogami i ciepłym swetrem dla Kuby. „Trzymaj się, córko” – napisała na kartce.
Kuba dorastał szybciej niż powinien. Już jako nastolatek zaczął pracować dorywczo – roznosił ulotki, pomagał sąsiadom na działkach. Czasem widziałam w jego oczach wstyd, kiedy koledzy pytali go, gdzie mieszka. Raz usłyszałam przez przypadek rozmowę:
– Ty serio mieszkasz w tej starej budzie?
– To nie buda! – krzyknął Kuba i uciekł.
Wieczorem przyszedł do mnie z podkrążonymi oczami.
– Mamo, dlaczego tata nas zostawił? Czy my jesteśmy gorsi?
Nie umiałam odpowiedzieć. Przytuliłam go tylko mocno.
Czasem Andrzej dzwonił – raz na kilka miesięcy – żeby przypomnieć mi o alimentach albo zapytać o jakieś formalności. Nigdy nie zapytał o Kubę naprawdę. Nigdy nie zaproponował spotkania.
Pewnego dnia dostałam wezwanie do sądu – Andrzej chciał obniżyć alimenty, bo „ma nową rodzinę i nowe zobowiązania”. Siedziałam wtedy w sądowej poczekalni obok niego i czułam się jak powietrze. Patrzył na mnie chłodno, jak na obcą osobę.
– Wiola, musisz zrozumieć – powiedział bez emocji – życie toczy się dalej.
Chciałam mu wtedy wykrzyczeć wszystko: o zimnych nocach w przyczepie, o łzach Kuby, o moim strachu przed każdym kolejnym dniem. Ale milczałam.
Sąd obniżył alimenty.
Po rozprawie wróciłam do przyczepy i długo siedziałam w ciemności. Kuba przyszedł późno – był u kolegi na nocowaniu.
– Mamo, może powinniśmy wyjechać stąd na zawsze? Zacząć gdzieś od nowa?
Nie miałam odwagi mu powiedzieć, że nie mam już siły zaczynać od nowa.
Czasem myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy gdybym była silniejsza albo bardziej przebojowa, nasze życie wyglądałoby inaczej? Czy bieda to wyrok czy tylko etap?
Dziś Kuba jest już dorosły. Studiuje zaocznie i pracuje w magazynie. Nadal mieszkamy w przyczepie – choć teraz jest trochę lepiej: mamy nową lodówkę i porządne ogrzewanie. Ale wciąż boję się przyszłości.
Patrzę czasem na siebie w lustrze i pytam: ile jeszcze wytrzymam? Czy samotność kiedyś przestanie boleć? A może to właśnie ona nauczyła mnie być silną?
Może ktoś z was zna odpowiedź?