Przyjechali z walizkami – historia jednej kawalerki i wielkiej rodziny

— Oszalałaś?! Gdzie ja z twoimi walizkami do cholery się podzieję?! — wrzasnęłam do słuchawki, wymachując wolną ręką, jakby od tego miało przybyć miejsca w mojej ciasnej kawalerce. — Mam kawalerkę, słyszysz? Kawalerkę! A was tam ile, czworo?!

— Mamo, nie krzycz tak! — głos Magdy, mojej córki, był zmęczony i roztrzęsiony. — Nas jest tylko troje, Krzyś został w Poznaniu, ma egzaminy. Proszę cię, nie mamy gdzie się podziać…

Zamarłam. W jednej chwili cała złość ustąpiła miejsca poczuciu winy i bezradności. Przecież to moja córka. Moja wnuczka. I ten jej mąż, którego nigdy nie polubiłam, ale przecież nie mogę ich zostawić na pastwę losu. Wzięłam głęboki oddech.

— Dobrze, przyjeżdżajcie — powiedziałam cicho i odłożyłam telefon. Przez chwilę patrzyłam na swoje mieszkanie: jeden pokój, mała kuchnia, łazienka z pralką, która od tygodnia cieknie. Na stole sterta rachunków, na kanapie niedokończony sweter na drutach. Gdzie ja ich wszystkich pomieszczę?

Nie minęły dwie godziny, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Magda stała na progu z dwiema wielkimi walizkami, za nią jej mąż Tomek i siedmioletnia Zosia, która tuliła do siebie pluszowego misia. Wszyscy wyglądali na zmęczonych i przestraszonych.

— Cześć, mamo — powiedziała Magda cicho.

— Dzień dobry, pani Barbaro — dodał Tomek, unikając mojego wzroku.

Zosia tylko spojrzała na mnie wielkimi oczami i schowała się za nogą matki.

Wpuściłam ich do środka. Walizki zajęły pół przedpokoju. Kanapa rozłożona dla gości zajmowała resztę pokoju. Kuchnia była tak mała, że ledwo mogłyśmy się tam zmieścić we dwie. Tomek próbował pomóc, ale tylko przeszkadzał.

Już pierwszego wieczoru zaczęły się spięcia. Tomek chciał oglądać telewizję, Magda gotować kolację, a Zosia płakała, bo zgubiła gdzieś swojego misia. Ja próbowałam znaleźć miejsce na ich rzeczy, ale miałam wrażenie, że ściany kawalerki zaczynają się kurczyć.

— Mamo, możesz nie zostawiać tych drutów na stole? Zosia się nimi skaleczy! — syknęła Magda.

— Może byś pomogła mi je schować, zamiast tylko narzekać? — odparłam ostro.

Tomek przewrócił oczami i wyszedł na balkon zapalić papierosa. Zosia zaczęła płakać jeszcze głośniej.

Przez kolejne dni było tylko gorzej. Każdy miał swoje przyzwyczajenia i każdy czuł się coraz bardziej uwięziony w tej klatce. Magda narzekała na brak miejsca w lodówce i na to, że nie mam ekspresu do kawy. Tomek wiecznie siedział przy komputerze i rozmawiał przez Skype’a z kimś z pracy. Zosia budziła się w nocy z krzykiem i domagała się powrotu do swojego pokoju w Poznaniu.

Ja czułam się coraz bardziej obca we własnym domu. Nie mogłam już spokojnie poczytać książki ani obejrzeć ulubionego serialu. Nawet mój kot Stefan uciekł pod łóżko i nie chciał wychodzić.

Pewnego wieczoru usłyszałam kłótnię Magdy i Tomka w kuchni:

— To twoja matka! Nie mogę tu wytrzymać! — syczał Tomek.

— A co ja mam zrobić?! Gdzie mamy pójść?! — odpowiadała Magda z płaczem.

— Może byś w końcu znalazła pracę! — rzucił Tomek i trzasnął drzwiami od łazienki.

Usiadłam na kanapie i poczułam łzy napływające do oczu. Przecież chciałam tylko pomóc. Ale czy naprawdę jestem jeszcze komuś potrzebna? Czy moja obecność nie jest już tylko ciężarem?

Następnego dnia rano Magda przyszła do mnie do kuchni.

— Mamo… przepraszam za wczoraj. Tomek jest zestresowany… Ja też…

Spojrzałam na nią uważnie. Była blada i miała podkrążone oczy.

— Wiem, że wam ciężko — powiedziałam cicho. — Ale mi też nie jest łatwo. To moje mieszkanie… moje życie…

Magda usiadła obok mnie i przez chwilę milczałyśmy.

— Może powinniśmy poszukać czegoś na wynajem… choćby pokoju…

Pokiwałam głową. Wiedziałam, że to najlepsze rozwiązanie dla wszystkich. Ale serce mi pękało na myśl o tym, że znowu zostanę sama.

Kilka dni później znaleźli pokój w starej kamienicy niedaleko centrum. Pomogłam im się spakować. Zosia uściskała mnie mocno na pożegnanie.

— Babciu, będziesz do nas przychodzić? — zapytała cicho.

— Oczywiście, kochanie — odpowiedziałam z uśmiechem przez łzy.

Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, usiadłam na kanapie w pustym mieszkaniu. Było cicho. Za cicho.

Czy naprawdę rodzina zawsze oznacza wsparcie? Czy czasem miłość nie polega właśnie na tym, żeby pozwolić odejść? Może czasem trzeba zrobić miejsce – nie tylko w kawalerce, ale i w sercu.