Nigdy nie rozumiałam, dlaczego mama tak bardzo lubiła gotować dla mojego męża. Pewnej nocy wszystko się wyjaśniło…
– Znowu zrobiłaś dla niego pierogi? – zapytałam mamę, ledwo powstrzymując drżenie głosu. Stała przy kuchence, zawiązana w swój stary fartuch w kwiaty, a w powietrzu unosił się zapach podsmażanej cebuli.
– On tak lubi, Marto. Twój mąż to dobry chłopak, trzeba go dobrze nakarmić – odpowiedziała spokojnie, nie odwracając się do mnie.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Od kiedy wyszłam za Pawła, mama jakby zapomniała, że to ja jestem jej córką. Wszystko kręciło się wokół niego: gotowała jego ulubione dania, dopytywała, czy nie jest głodny, czy nie potrzebuje czegoś do pracy. Czasem miałam wrażenie, że jestem tylko dodatkiem do tej ich dwójki.
A przecież zawsze byłam inna niż ona. Mama całe życie spędziła w tej samej kamienicy na Pradze, nigdy nie wyjechała dalej niż do Zakopanego. Ja marzyłam o świecie – o Paryżu, Lizbonie, Nowym Jorku. Chciałam żyć inaczej: podróżować, poznawać ludzi, smakować życia. Paweł był kompromisem – stabilny, spokojny, z dobrą pracą w banku. Wiedziałam, że przy nim nie zwariuję od nadmiaru emocji.
Ale po ślubie coś się zmieniło. Mama zaczęła przychodzić do nas niemal codziennie. Najpierw z zupą, potem z ciastem, aż w końcu zostawała na całe popołudnia. Paweł był zachwycony – „Twoja mama to skarb”, powtarzał. Ja czułam się coraz bardziej zbędna.
Pewnego wieczoru wróciłam wcześniej z pracy. W przedpokoju stały dwie pary butów – Pawła i mamy. Z kuchni dobiegały śmiechy i cichy gwar rozmowy.
– No i co wtedy zrobiłeś? – słyszałam głos mamy.
– Powiedziałem szefowi prosto w oczy, że nie dam rady zrobić tego projektu sam – odpowiedział Paweł.
– I bardzo dobrze! Trzeba mieć swoje zdanie – mama klasnęła w dłonie.
Zamarłam w progu. Przez chwilę patrzyłam na nich: siedzieli naprzeciwko siebie przy stole, mama podawała mu jeszcze ciepłe racuchy, a Paweł uśmiechał się szeroko. Poczułam ukłucie zazdrości – o własną matkę i własnego męża.
Wieczorem wybuchłam:
– Może powinnam się wyprowadzić i zostawić was samych? Skoro tak dobrze się dogadujecie!
Paweł spojrzał na mnie zdziwiony:
– O co ci chodzi? Twoja mama jest po prostu miła.
Mama milczała przez chwilę, po czym wyszła bez słowa.
Przez kolejne dni unikałam jej jak ognia. W pracy nie mogłam się skupić, w domu panowała cisza. Paweł próbował rozładować atmosferę żartami, ale ja coraz bardziej zamykałam się w sobie.
W końcu postanowiłam porozmawiać z mamą. Poszłam do niej w niedzielę rano. Siedziała na kanapie z albumem zdjęć na kolanach.
– Mamo… – zaczęłam niepewnie.
Podniosła wzrok i zobaczyłam łzy w jej oczach.
– Wiesz, Marto… Ja nigdy nie miałam takiego domu jak ty teraz. Twój ojciec był zimny, zamknięty w sobie. Nigdy nie powiedział mi dobrego słowa. Gotowałam dla niego przez trzydzieści lat i nigdy nie usłyszałam nawet „dziękuję”. A Paweł… On docenia każdą rzecz, którą dla niego robię. Czuje się potrzebna.
Zatkało mnie. Nagle zobaczyłam mamę inaczej – nie jako natrętną gospodynię, ale kobietę spragnioną ciepła i wdzięczności.
– Ale dlaczego nigdy mi tego nie powiedziałaś? – zapytałam cicho.
– Bo myślałam, że to oczywiste…
Wyszłam stamtąd rozbita. Przez kolejne dni próbowałam poukładać sobie wszystko w głowie. Zaczęłam patrzeć na mamę z większą czułością – widziałam jej zmarszczki, zmęczone dłonie, smutek w oczach. Zrozumiałam też Pawła – on po prostu lubił być doceniany.
Ale we mnie narastało poczucie winy i żalu. Czy naprawdę muszę rezygnować z siebie, żeby uszczęśliwić innych? Czy muszę być taka jak mama?
Kilka tygodni później dostałam propozycję wyjazdu służbowego do Barcelony. Paweł był sceptyczny:
– Znowu chcesz mnie zostawić samego?
Mama spojrzała na mnie z troską:
– Może to twoja szansa? Ja już swoje przeżyłam.
Wyjechałam. Przez tydzień chodziłam po uliczkach Barcelony, rozmawiałam z ludźmi, smakowałam nowych potraw. Tęskniłam za domem, ale czułam się wolna jak nigdy wcześniej.
Po powrocie usiadłam z mamą przy herbacie.
– Wiesz co? Chyba nigdy nie będę taka jak ty – powiedziałam szczerze.
Uśmiechnęła się smutno:
– I bardzo dobrze. Każda z nas musi znaleźć własną drogę.
Czasem zastanawiam się: czy można pogodzić własne marzenia z oczekiwaniami bliskich? Czy musimy wybierać między sobą a rodziną? A może szczęście to umiejętność bycia sobą mimo wszystko?