„Miałam takie wielkie plany na weekend. Wtedy zadzwoniła teściowa”
– Aniu, nie zapomnij przetrzeć parapetów w salonie! – głos teściowej rozbrzmiewał w mojej głowie jak dzwon alarmowy, choć jeszcze nie zdążyłam nawet dobrze otworzyć oczu.
Właściwie to nie był głos z mojej głowy – to był telefon, który zadzwonił o 7:13 w sobotę rano. Przez chwilę miałam nadzieję, że to może jakaś pomyłka, może kurier, może nawet spam. Ale nie. Na wyświetlaczu widniało: „Mama Krzyśka”. Westchnęłam ciężko, zanim odebrałam.
– Dzień dobry, mamo – powiedziałam z wymuszonym entuzjazmem.
– Dzień dobry, Aniu. Mam nadzieję, że już nie śpisz? – jej ton był przesadnie uprzejmy, jakby chciała mi dać do zrozumienia, że w tym domu nie ma miejsca na lenistwo.
– Właśnie wstałam – skłamałam.
– To świetnie! Słuchaj, pomyślałam, że skoro Krzysiek ma wolne i ty też, to przyjadę do was i zrobimy porządki. Wiosna już za pasem, a u was tyle rzeczy do ogarnięcia…
Zamarłam. Moje plany na weekend – długi spacer po Łazienkach, kawa z przyjaciółką, wieczór z książką i winem – rozpłynęły się jak mgła nad Wisłą. Przez chwilę chciałam zaprotestować, powiedzieć, że mamy inne plany, ale wiedziałam, jak to się skończy. Krzysiek zawsze stawał po stronie mamy. „Przecież ona chce dobrze”, powtarzał. A ja? Ja miałam być tą dobrą synową.
– Oczywiście, mamo. Zapraszamy – odpowiedziałam cicho.
Gdy odłożyłam telefon, poczułam narastającą złość. Czy naprawdę nie mogę mieć chwili dla siebie? Czy zawsze muszę być tą, która ustępuje? Krzysiek jeszcze spał. Patrzyłam na niego z mieszaniną miłości i frustracji. On potrafił spać spokojnie nawet wtedy, gdy świat walił mi się na głowę.
– Krzysiek, twoja mama przyjeżdża dziś na porządki – powiedziałam ostro.
Otworzył jedno oko i spojrzał na mnie nieprzytomnie.
– Co? Teraz? Przecież mieliśmy iść do kina…
– No właśnie. Ale twoja mama uznała, że lepiej posprzątać nasz dom.
Westchnął ciężko i przewrócił się na drugi bok.
– Daj spokój, Anka. To tylko jeden dzień. Przynajmniej będzie czysto.
Zacisnęłam pięści. „Tylko jeden dzień” – powtarzał to za każdym razem. Ale tych „jeden dni” było już tyle, że przestałam je liczyć.
O 9:00 teściowa była już pod drzwiami. Weszła jak burza, z torbą pełną środków czystości i własnym mopem („bo wasz to już się do niczego nie nadaje”). Zanim zdążyłam zaproponować kawę, już rozdzielała zadania:
– Krzysiek, ty wynieś śmieci i przetrzyj okna w kuchni. Aniu, ty zajmij się łazienką i szafkami w przedpokoju. I proszę cię, nie zapomnij o tych fugach – ostatnio widziałam tam pleśń.
Czułam się jak dziecko na koloniach u surowej wychowawczyni. Każdy mój ruch był komentowany:
– Oj, Aniu, tak się nie myje luster! Trzeba najpierw przetrzeć na sucho…
– Aniu, nie używaj tego płynu do drewna!
– Aniu, a kiedy ostatnio prałaś zasłony?
W pewnym momencie poczułam łzy pod powiekami. Nie dlatego, że byłam zmęczona fizycznie – byłam zmęczona psychicznie. Zawsze byłam tą grzeczną dziewczynką: pomagałam mamie, uczyłam się dobrze w szkole, nigdy nie sprawiałam problemów. A teraz miałam trzydzieści dwa lata i czułam się jak uczennica podstawówki pod czujnym okiem nauczycielki.
Krzysiek próbował się wymigać:
– Mamo, może byśmy już skończyli? Jest sobota…
Ale teściowa tylko machnęła ręką:
– Synku, zobacz ile tu jeszcze roboty! Ty zawsze taki leniwy byłeś…
Patrzyłam na nich i czułam narastającą wściekłość. Dlaczego nikt mnie nie słucha? Dlaczego moje potrzeby są zawsze na końcu?
W połowie dnia zadzwoniła moja mama.
– Aniu, jak tam weekend?
Chciałam jej powiedzieć prawdę: że jestem zmęczona, że mam dość tej sytuacji, że czuję się niewidzialna we własnym domu. Ale usłyszałam tylko własny głos:
– Wszystko dobrze, mamo. Trochę sprzątamy.
Po południu teściowa zaczęła przeglądać nasze szafki z ubraniami.
– Aniu, po co ci tyle sukienek? Przecież i tak chodzisz tylko w dżinsach…
Zacisnęłam zęby.
– Lubię je mieć – odpowiedziałam krótko.
– No ale po co trzymać rzeczy, których się nie używa? Zobaczysz, ile miejsca będzie!
Wyrzucała moje ubrania na łóżko jedno po drugim. Czułam się naga – dosłownie i w przenośni. To była moja przestrzeń, moje rzeczy, moje życie – a ona wkraczała tam bez pytania.
Wieczorem byłam wykończona. Teściowa siedziała przy stole z herbatą i ciastem („bo przecież trzeba coś zjeść po takim dniu pracy”), a ja czułam się jak cień samej siebie.
Krzysiek próbował rozładować atmosferę:
– Mamo, może następnym razem umówimy się na inny dzień?
Teściowa spojrzała na niego z wyrzutem:
– Synku, ja tylko chcę wam pomóc! Gdybyście sami dbali o dom…
Nie wytrzymałam.
– Mamo Krzyśka – zaczęłam drżącym głosem – bardzo doceniam pani pomoc, ale czasem chciałabym po prostu odpocząć w weekend. Bez sprzątania. Bez kontroli.
Zapadła cisza. Teściowa patrzyła na mnie zaskoczona – chyba pierwszy raz ktoś jej się postawił.
– No dobrze… – powiedziała powoli – ale przecież dom to wasza wizytówka…
Nie odpowiedziałam. Wstałam od stołu i poszłam do łazienki. Zamknęłam drzwi i pozwoliłam sobie na kilka łez.
Kiedy wróciłam do kuchni, teściowa już zbierała się do wyjścia.
– Dziękuję za pomoc – powiedziałam cicho.
Krzysiek objął mnie ramieniem.
– Przepraszam – szepnął.
Nie odpowiedziałam mu nic. Wiedziałam, że to nie koniec tej historii. Że za miesiąc czy dwa znów zadzwoni telefon o świcie. Że znów będę musiała wybierać między sobą a oczekiwaniami innych.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę musimy poświęcać własne szczęście dla świętego spokoju? Czy odwaga do postawienia granic to egoizm czy zdrowy rozsądek? Co wy o tym myślicie?