Luksus na Wilanowie, łzy na Pradze: Moja mama nigdy nie zaakceptowała Pawła

– Znowu w tej kurtce? – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała w progu, elegancka jak zawsze, z nową torebką od Michaela Korsa przewieszoną przez ramię. – Nie stać cię na coś lepszego?

Zacisnęłam dłonie na kubku herbaty. Paweł siedział przy stole, udając, że czyta gazetę, ale widziałam, jak drży mu ręka. Kuba bawił się na podłodze, układając klocki. Miał dziś dobry dzień – śmiał się do siebie i mruczał pod nosem piosenkę z przedszkola.

– Mamo, to tylko kurtka – odpowiedziałam cicho. – Jest ciepła.

– Ciepła? – prychnęła. – Na Wilanowie nikt by się w czymś takim nie pokazał. Ale wy tutaj, na tej waszej Pradze…

Paweł podniósł wzrok. – Pani Mario, proszę…

– Nie musisz się tłumaczyć – przerwała mu. – Ja tylko mówię, jak jest. Gdybyś miał lepszą pracę, może twoja żona nie musiałaby chodzić w starych rzeczach.

Zrobiło mi się gorąco. Chciałam wybiec z kuchni, ale Kuba podszedł do mnie i przytulił się do mojej nogi. Spojrzałam na niego i poczułam znajome ukłucie bólu – nie dlatego, że jest inny, ale dlatego, że wiem, jak bardzo mama nie potrafi tego zaakceptować.

Odkąd pamiętam, mama była kobietą sukcesu. Ojciec odszedł, gdy miałam dziewięć lat, zostawiając nas w ogromnym mieszkaniu na Wilanowie. Mama nigdy nie płakała przy mnie – zamiast tego rzuciła się w wir pracy i podróży. Zawsze miała czas na nowe buty, nowy samochód, nowego partnera. Dla mnie miała czas tylko wtedy, gdy mogła się mną pochwalić.

Kiedy poznałam Pawła na studiach, byłam pewna, że pokocha go za jego dobroć i spokój. Ale dla niej był tylko „tym chłopakiem z Pragi”, który nie miał ambicji ani pieniędzy.

– On cię ogranicza – powtarzała mi przez lata. – Zasługujesz na więcej.

Ale ja chciałam właśnie jego. Chciałam prostoty i czułości, których nigdy nie miałam w domu. Chciałam kogoś, kto nie ocenia ludzi po metkach i adresach.

Kiedy urodził się Kuba i usłyszeliśmy diagnozę – zespół Downa – mama przyjechała do szpitala z bukietem róż i miną jakby przyszła na pogrzeb.

– To tragedia – powiedziała wtedy szeptem. – Ale może jeszcze możesz mieć drugie dziecko…

Pamiętam, jak Paweł wtedy wyszedł z sali i długo nie wracał. Ja płakałam w poduszkę przez całą noc.

Od tamtej pory nasze spotkania były coraz rzadsze i coraz bardziej napięte. Mama wpadała raz na kilka tygodni, zawsze z prezentami dla Kuby – drogimi zabawkami, których on nawet nie rozumiał – i z kolejnymi radami:

– Powinnaś go zapisać do prywatnej szkoły specjalnej. Tam są lepsze dzieci.
– Nie możesz całe życie siedzieć w domu. Zrób coś ze sobą.
– Paweł powinien znaleźć lepszą pracę.

Czasem myślę, że ona naprawdę wierzy, że pieniądze mogą naprawić wszystko. Że jeśli tylko będziemy wyglądać jak ludzie z jej świata, nasze życie stanie się łatwiejsze.

Ale nasze życie to walka o każdy dzień. Paweł pracuje jako kierowca autobusu miejskiego – wraca zmęczony, ale zawsze ma siłę pobawić się z Kubą albo ugotować obiad. Ja dorabiam jako korepetytorka angielskiego online, bo nie mogę zostawić Kuby samego nawet na godzinę.

Czasem brakuje nam na rachunki. Czasem brakuje mi siły.

Najgorsze są te dni, kiedy mama dzwoni i zaczyna mówić o swoich wakacjach w Paryżu albo o nowym apartamencie znajomej na Mokotowie. Wtedy czuję się mała i przegrana.

Ale potem patrzę na Pawła i Kubę – jak razem śmieją się przy stole albo budują wieżę z klocków – i wiem, że mam coś więcej niż ona kiedykolwiek miała.

Ostatnio doszło do poważnej kłótni. Mama przyszła niezapowiedziana i zaczęła przeglądać nasze rzeczy w przedpokoju.

– Co to za buty? – zapytała z pogardą.
– Moje – odpowiedział Paweł spokojnie.
– Wstydziłabym się pokazać w czymś takim ludziom z mojej pracy.

Nie wytrzymałam.
– Mamo! Przestań! To jest nasz dom! Jeśli nie potrafisz nas zaakceptować takimi, jacy jesteśmy, to po prostu… nie przychodź!

Zamilkła na chwilę. Spojrzała na mnie tak, jakby zobaczyła mnie pierwszy raz w życiu.
– Myślałam, że chcesz dla siebie czegoś więcej…
– Chcę szczęścia! A ty nigdy nie rozumiałaś, co to znaczy!

Wyszła trzaskając drzwiami. Kuba zaczął płakać. Paweł objął mnie ramieniem i przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.

Od tamtej pory mama nie dzwoni. Czasem patrzę na telefon i zastanawiam się, czy powinnam zrobić pierwszy krok. Ale potem przypominam sobie jej słowa i czuję tylko żal.

Czy można kochać matkę i jednocześnie jej nienawidzić? Czy duma naprawdę jest ważniejsza niż rodzina? Może kiedyś znajdziemy wspólny język… Ale czy ona kiedykolwiek zaakceptuje moje szczęście?

A wy? Czy też musieliście wybierać między rodziną a własnym szczęściem? Jak poradziliście sobie z dumą najbliższych?