Kulinarny skandal: jak gołąbki zrujnowały związek
– Cześć, Aga, co tak długo? – głos Pawła rozległ się z salonu, gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania. Zignorowałam jego ton, choć już wtedy poczułam, jak coś we mnie pęka. Z trudem weszłam do kuchni, ściskając w dłoniach dwie ciężkie torby z zakupami. Rzuciłam je na stół i osunęłam się na krzesło, łapiąc powietrze. Wieczorny klimat Brzezin był przesycony wilgocią, a ja czułam się tak, jakby cały świat przygniatał mnie do podłogi.
– Przepraszam, korki były – odpowiedziałam cicho, nie patrząc mu w oczy. Paweł nawet nie ruszył się z kanapy. W telewizorze leciał jakiś mecz, a on, jak zwykle, miał dla mnie tylko pół ucha.
– Kupiłaś mięso mielone? – zapytał beznamiętnie.
– Tak, wszystko jest. Kapusta też. Zrobię dziś gołąbki, tak jak lubisz – powiedziałam, próbując nadać głosowi entuzjazm. W głębi duszy miałam nadzieję, że może ten gest coś zmieni. Może przypomni mu o dawnych czasach, kiedy gotowałam dla nas z miłością, a nie z obowiązku.
Zabrałam się do pracy. Kroiłam cebulę, ryż już się gotował. Kapusta parowała w garnku. Przez chwilę poczułam się jak dawniej – młoda dziewczyna zakochana w chłopaku z sąsiedztwa. Ale ten czar prysł szybciej niż para znad garnka.
– Aga, nie zapomnij o przyprawach! – rzucił Paweł z drugiego pokoju.
Zacisnęłam zęby. Ostatnio wszystko robiłam źle. Za mało soli, za dużo pieprzu, za tłuste mięso. Każdy obiad był pretekstem do krytyki. Ale dziś… dziś postanowiłam się postarać.
W kuchni pachniało już domem mojej mamy. Gołąbki były jej popisowym daniem. Zawsze powtarzała: „Wkładaj w to serce, Agnieszko”.
Nagle usłyszałam trzask drzwi. To była teściowa – pani Halina – która od kilku miesięcy mieszkała z nami „na chwilę”, bo jej mieszkanie było w remoncie.
– Ooo, gołąbki! – wykrzyknęła teatralnie. – Tylko nie tak jak ostatnio, bo były twarde jak podeszwa!
Poczułam ukłucie w żołądku. Uśmiechnęłam się sztucznie i wróciłam do lepienia gołąbków. W myślach liczyłam do dziesięciu, żeby nie wybuchnąć.
Kiedy wszystko było gotowe, nakryłam do stołu. Paweł przyszedł ostatni, nawet nie spojrzał na mnie.
– No to smacznego – powiedziałam cicho.
Pierwszy kęs i…
– Co to jest? – Paweł spojrzał na mnie z niesmakiem. – Mięso jest jakieś dziwne. Przecież mówiłem ci, żebyś kupiła wołowe!
– Kupiłam takie, jakie było w sklepie…
– Zawsze wszystko robisz po swojemu! – krzyknął nagle. – Nawet najprostszych gołąbków nie potrafisz zrobić!
Teściowa tylko pokiwała głową i westchnęła ciężko.
– Ja to zawsze mówiłam Pawłowi, że powinien znaleźć sobie kogoś bardziej zaradnego…
Wtedy coś we mnie pękło.
– Może powinniście sami sobie gotować! – wybuchłam. – Mam dość tego wiecznego narzekania! Codziennie staram się dla was obu, a wy tylko krytykujecie!
Paweł spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Przesadzasz! To tylko obiad!
– Nie! To nie tylko obiad! To całe nasze życie! – krzyknęłam przez łzy.
Wybiegłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Siedziałam na zimnych kafelkach i płakałam jak dziecko. W głowie dudniły mi słowa teściowej i Pawła. Czy naprawdę byłam taka beznadziejna? Czy całe moje życie sprowadzało się do tego, czy dobrze ugotuję gołąbki?
Po godzinie wyszłam z łazienki. W domu panowała cisza. Gołąbki stały nietknięte na stole. Paweł siedział w salonie z telefonem w ręku.
– Gdzie byłaś? – zapytał chłodno.
– Musiałam ochłonąć – odpowiedziałam drżącym głosem.
– Nie wiem, co się z tobą dzieje ostatnio…
– Może po prostu mam dość bycia niewidzialną? – spytałam cicho.
Nie odpowiedział. Wyszedł z domu bez słowa.
Tej nocy nie spałam. Siedziałam przy stole i patrzyłam na zimne gołąbki. Myślałam o tym, ile razy starałam się być idealną żoną i synową. Ile razy tłumiłam swoje emocje dla świętego spokoju.
Następnego dnia Paweł wrócił późno. Nie rozmawialiśmy ze sobą przez kilka dni. Teściowa chodziła po domu jak cień i wzdychała znacząco.
W końcu usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.
– Chcesz rozwodu? – zapytał nagle Paweł.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
– Chcę… chcę być szczęśliwa – wyszeptałam.
Nie wiem, kiedy dokładnie nasze małżeństwo się rozpadło. Może wtedy, gdy przestaliśmy ze sobą rozmawiać? Może wtedy, gdy pozwoliłam innym decydować o mojej wartości?
Gołąbki wystygły już dawno temu. Tak samo jak nasze uczucia.
Czy naprawdę jeden obiad może zniszczyć wszystko? A może to tylko symbol tego, co od dawna było popsute?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet płacze nad zimnymi gołąbkami w kuchni? Ilu ludzi pozwala, by drobiazgi zamieniły ich życie w ruinę?