Kiedy własny syn odwraca się od matki: Wyznanie Zofii, matki i teściowej

– Michał, czy naprawdę nie możesz przyjechać na niedzielny obiad? – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć pogodnie. W słuchawce zapadła cisza, a potem usłyszałam cichy szept: – Mamo, Marta nie czuje się najlepiej, może innym razem…

Odłożyłam telefon i przez chwilę patrzyłam w okno na szare, listopadowe niebo. W moim sercu narastała pustka. Odkąd Michał ożenił się z Martą, coraz rzadziej słyszałam jego głos. Kiedyś był moim oczkiem w głowie – jedynym dzieckiem po latach starań, moją dumą i radością. Po śmierci męża to on był moim sensem życia. A teraz? Czułam się jak nieproszony gość w jego świecie.

Pamiętam dzień ich ślubu. Marta wyglądała pięknie, choć jej spojrzenie było chłodne, gdy podawała mi rękę. „Proszę pani, proszę się nie martwić, będziemy często odwiedzać” – powiedziała wtedy, ale jej słowa brzmiały jak pusty frazes. Od początku czułam, że nie jestem mile widziana. Każda moja propozycja pomocy spotykała się z uprzejmym, ale stanowczym odrzuceniem. Nawet kiedy urodziła się ich córeczka, Zuzia, nie pozwolili mi zostać z nią dłużej niż godzinę.

– Mamo, Marta uważa, że Zuzia jest jeszcze za mała na odwiedziny – tłumaczył Michał, unikając mojego wzroku. – Może za kilka miesięcy…

Czułam się jak intruz we własnej rodzinie. Próbowałam rozmawiać z Martą, zapraszałam ją na kawę, proponowałam wspólne spacery z wnuczką. Zawsze miała wymówkę: praca, zmęczenie, plany z jej rodzicami. Z czasem zaczęłam słyszeć coraz mniej od Michała. Przestał dzwonić bez powodu. Przestał pytać, jak się czuję.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i pojechałam do nich bez zapowiedzi. Stałam pod drzwiami z ciastem w ręku i sercem w gardle. Otworzyła Marta.

– Och… Zofia… Nie spodziewaliśmy się pani…

– Upiekłam szarlotkę dla Zuzi – uśmiechnęłam się niepewnie.

– Dziękujemy, ale właśnie wychodzimy do moich rodziców – odpowiedziała chłodno.

Wtedy zobaczyłam Michała w przedpokoju. Stał z boku, patrzył na mnie bez słowa. Przez chwilę miałam nadzieję, że powie: „Mamo, zostań”, ale tylko skinął głową i odwrócił wzrok.

Wróciłam do domu i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się upokorzona i niepotrzebna. Przez kolejne tygodnie unikałam kontaktu. Nie chciałam narzucać się synowi ani jego żonie. Ale samotność bolała coraz bardziej.

Moja przyjaciółka Halina próbowała mnie pocieszać:

– Zosiu, młodzi mają teraz inne priorytety. Może Marta czuje się zagrożona? Może boi się, że odbierzesz jej dziecko?

Ale ja tylko kręciłam głową. Nigdy nie chciałam być tą „złą teściową”. Chciałam tylko być częścią ich życia.

W Wigilię zadzwonił Michał:

– Mamo… Spędzimy święta u Marty rodziców. Może spotkamy się po Nowym Roku?

Nie pamiętam nawet, co odpowiedziałam. Siedziałam potem sama przy stole nakrytym dla trzech osób – dla siebie, Michała i Zuzi – i patrzyłam na puste krzesła.

Z czasem zaczęły do mnie docierać plotki od sąsiadek: że Marta mówi o mnie źle, że przeszkadzam im w wychowaniu dziecka, że jestem „zbyt obecna”. Bolało mnie to strasznie, bo przecież prawie wcale ich nie widywałam.

Któregoś dnia spotkałam Martę na rynku. Była z Zuzią.

– Dzień dobry – powiedziałam cicho.

Marta spojrzała na mnie chłodno:

– Proszę nie robić scen przy ludziach.

Zamurowało mnie. Chciałam tylko pogłaskać wnuczkę po głowie, ale Marta odsunęła ją ode mnie.

Wieczorem zadzwonił Michał:

– Mamo, proszę cię… Nie rób nam problemów. Marta jest zmęczona twoim zachowaniem.

– Jakim zachowaniem? – zapytałam z rozpaczą w głosie.

– Po prostu… Daj nam trochę przestrzeni.

Odłożyłam słuchawkę i poczułam się tak samotna jak nigdy dotąd.

Przez kolejne miesiące żyłam jak cień samej siebie. Przestałam piec ciasta, przestałam dbać o ogródek. Każdy dzień był taki sam: cisza i pustka.

Pewnego dnia dostałam list od Michała. Krótki, oficjalny ton:

„Mamo,
Proszę cię o uszanowanie naszej prywatności i nieprzychodzenie bez zapowiedzi. Jeśli będziemy chcieli się spotkać – damy znać.”

Poczułam się jak obca osoba w życiu własnego dziecka.

Często zastanawiam się: gdzie popełniłam błąd? Czy byłam zbyt opiekuńcza? Czy powinnam była bardziej walczyć o swoje miejsce? Czy może po prostu taki jest los matek i teściowych w dzisiejszych czasach?

Czasem patrzę na zdjęcia Michała z dzieciństwa i pytam siebie: czy naprawdę można zapomnieć o tej miłości? Czy można tak łatwo odsunąć matkę na bok?

Może ktoś z was przeżył coś podobnego? Czy to ja jestem winna tej samotności? A może to świat wokół nas zmienił się tak bardzo?