Czekaj na niego… Dziennik Poliny

Rosa jeszcze nie oschła na trawie, mgła leniwie cofała się na drugi brzeg rzeki, a słońce już wyłaniało się zza poszarpanej linii lasu. Marek stał na ganku, wdychając świeże poranne powietrze i podziwiając piękno wschodu. Za plecami usłyszał ciche, boskie kroki. To byłam ja – Polina – w nocnej koszuli i narzuconym na ramiona szalu. Zatrzymałam się tuż za nim, czując jak serce wali mi w piersi, jakby miało zaraz wyskoczyć z klatki.

– Nie śpisz? – zapytał cicho, nie odwracając się.

– Nie mogłam – odpowiedziałam równie szeptem. – Za dużo myśli.

Przez chwilę milczeliśmy. Czułam na sobie jego obecność, ciepło bijące od jego ciała, ale też dystans, który narastał między nami od tygodni. Marek był moim mężem od dziesięciu lat. Kiedyś śmialiśmy się razem do łez, planowaliśmy przyszłość, marzyliśmy o dzieciach. Teraz coraz częściej milczeliśmy, każde z nas zamknięte w swoim świecie.

Wiedziałam, że Marek coś ukrywa. Ostatnio wracał późno z pracy w tartaku, unikał rozmów, a kiedy pytałam, odpowiadał wymijająco. Wczoraj wieczorem usłyszałam przez przypadek jego rozmowę przez telefon. „Czekaj na mnie… Jeszcze trochę…” – szeptał do słuchawki. Kiedy wszedł do pokoju, udawałam, że śpię.

– Polina… – zaczął nagle Marek, jakby czytał w moich myślach. – Muszę ci coś powiedzieć.

Odwróciłam się do niego twarzą. W jego oczach zobaczyłam zmęczenie i strach. Przez chwilę miałam ochotę uciec z powrotem do domu, schować się pod kołdrą i udawać, że nic się nie dzieje. Ale wiedziałam, że to niemożliwe.

– Słucham – powiedziałam cicho.

Marek spuścił wzrok.

– Wiesz… Od jakiegoś czasu… Czuję się zagubiony. Praca mnie przytłacza, tata coraz bardziej choruje… A ja…

Zawahał się. Wzięłam głęboki oddech.

– A ty?

– Poznałem kogoś – wyszeptał.

Poczułam, jak świat osuwa mi się spod nóg. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Chciałam krzyczeć, płakać, rzucić się na niego z pięściami. Ale nie zrobiłam nic. Stałam tylko i patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami.

– To nie tak… – zaczął tłumaczyć się gorączkowo. – To nie jest poważne… Po prostu… Ona mnie rozumie. Z tobą… Ostatnio czuję się jakbyśmy byli obcymi ludźmi.

Nie odpowiedziałam. W głowie kłębiły mi się setki myśli: Czy to moja wina? Czy mogłam coś zrobić inaczej? Dlaczego nie zauważyłam wcześniej?

Marek patrzył na mnie błagalnie.

– Polina… Ja nie chcę cię ranić. Ale nie wiem już, co robić.

Odwróciłam się i weszłam do domu. Drzwi skrzypnęły cicho za moimi plecami. Usiadłam przy stole w kuchni i zaczęłam płakać. Łzy kapały na stół, tworząc małe kałuże na ceracie w czerwone maki.

Wiedziałam, że muszę podjąć decyzję. Zostać i walczyć o nasze małżeństwo? Czy odejść i zacząć wszystko od nowa? Przypomniałam sobie słowa mojej mamy: „Czekaj na niego… Jeśli kochasz, poczekaj.” Ale czy warto czekać na kogoś, kto już odszedł sercem?

Przez kolejne dni Marek był jak cień. Chodził po domu bez słowa, unikał mojego wzroku. Ja też nie miałam siły na rozmowy. Każdego ranka siadałam przy oknie i patrzyłam na rzekę za domem. Mgła opadała powoli, a ja czułam się jakby moje życie też rozpływało się w tej mgle.

Pewnego wieczoru przyszła do mnie sąsiadka – pani Zofia. Starsza kobieta z sąsiedztwa zawsze wiedziała wszystko o wszystkich.

– Polina, dziecko… – zaczęła delikatnie. – Słyszałam…

Spojrzałam na nią ze łzami w oczach.

– Co mam zrobić? – zapytałam bezradnie.

Pani Zofia usiadła obok mnie i pogładziła mnie po dłoni.

– Życie to nie bajka – powiedziała cicho. – Czasem trzeba pozwolić komuś odejść, żeby samemu móc oddychać pełną piersią.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słuchając cichych kroków Marka po domu. Nad ranem podjęłam decyzję.

Kiedy Marek wrócił z pracy następnego dnia, czekałam na niego w kuchni. Na stole leżała kartka papieru i długopis.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.

Usiadł naprzeciwko mnie, wyraźnie spięty.

– Nie chcę już tak żyć – zaczęłam drżącym głosem. – Jeśli chcesz odejść, odejdź teraz. Nie będę cię zatrzymywać. Ale jeśli zostaniesz… Musimy zacząć wszystko od nowa.

Marek spuścił głowę i długo milczał.

– Nie wiem… – wyszeptał w końcu. – Potrzebuję czasu.

Wstałam od stołu i wyszłam z domu. Poszłam nad rzekę i patrzyłam na wodę płynącą leniwie między brzegami. Czułam ulgę i smutek jednocześnie. Wiedziałam już, że nie mogę dłużej czekać na kogoś, kto sam nie wie, czego chce.

Dziś mija miesiąc od tamtego poranka. Marek wyprowadził się do ojca do miasta. Ja zostałam sama w naszym domu nad rzeką. Każdego ranka wychodzę na ganek i patrzę na mgłę cofającą się nad wodą. Czasem myślę o Marku i o tym, co mogło być inaczej.

Czy warto było czekać? Czy można nauczyć się żyć bez kogoś, kogo kochało się całym sercem? Może czasem trzeba pozwolić odejść przeszłości, żeby zrobić miejsce dla nowego początku…