Całe życie słyszałam, że mój ojciec był aniołem. Aż pewnego dnia zapukał do moich drzwi…
– Adrianno, otwórz, to ja! – głos zza drzwi był obcy, ale w jakiś sposób znajomy. Stałam nieruchomo, z kluczem w dłoni, serce waliło mi jak młot. Był późny wieczór, wróciłam właśnie z pracy, zmęczona i głodna. Nie spodziewałam się nikogo.
– Kim jesteś? – zapytałam przez zamknięte drzwi.
– Proszę… muszę z tobą porozmawiać. To ważne. – Głos zadrżał, jakby ten człowiek walczył ze łzami.
Otworzyłam. Przede mną stał mężczyzna około pięćdziesiątki, z siwiejącymi włosami i oczami tak podobnymi do moich, że aż mnie zamurowało. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
– Jestem twój ojciec – powiedział cicho.
Zrobiło mi się słabo. Oparłam się o framugę drzwi, próbując złapać oddech. Przez całe życie mama powtarzała mi, że tata był „aniołem”, że odszedł, zanim się urodziłam, i że nie ma sensu szukać go w tym świecie. Nigdy nie pokazała mi jego zdjęcia, nigdy nie mówiła o nim źle. Był legendą, cieniem, którego nigdy nie miałam poznać.
– To jakiś żart? – wykrztusiłam.
– Nie… Proszę, pozwól mi wejść. Wyjaśnię wszystko.
Wpuściłam go do środka. Usiadł na kanapie, nerwowo ściskając czapkę w dłoniach. Ja stałam naprzeciwko niego, gotowa uciec przy pierwszym fałszywym ruchu.
– Twoja mama… nie powiedziała ci prawdy – zaczął. – Nie byłem aniołem. Byłem młody, głupi i uciekłem od odpowiedzialności. Ale przez te wszystkie lata myślałem o tobie każdego dnia.
W mojej głowie kłębiły się pytania: Dlaczego teraz? Dlaczego przyszedł po tylu latach? Czy mama wiedziała, że żyje tak blisko?
– Dlaczego mnie zostawiłeś? – zapytałam cicho.
– Bałem się. Twoja mama była silna, ja… nie dorosłem do bycia ojcem. Potem było już za późno. Ona nie chciała mnie widzieć. – Spojrzał na mnie błagalnie. – Ale teraz… jestem chory. Lekarze nie dają mi dużo czasu. Musiałem cię zobaczyć.
Poczułam gniew i żal jednocześnie. Przez całe życie czułam się inna – bez ojca, z matką, która była wszystkim naraz: opiekunką, przyjaciółką i strażniczką tajemnic.
– Mama mówiła, że byłeś dobrym człowiekiem – powiedziałam z goryczą.
– Chciałem nim być… ale nie byłem. Przepraszam.
Siedzieliśmy w ciszy. W końcu zapytałam:
– Jak masz na imię?
– Marek. Marek Nowak.
To nazwisko nic mi nie mówiło. Przez chwilę miałam ochotę wyrzucić go za drzwi, ale coś mnie powstrzymało. Może to te oczy? Może to potrzeba poznania prawdy?
Przez kolejne dni Marek pojawiał się pod moimi drzwiami z listami, zdjęciami z młodości, próbując udowodnić swoją tożsamość. Pokazał mi stare listy do mamy – nigdy ich nie wysłał. Opowiadał o swoim życiu: o pracy na budowie, o samotności po rozwodzie z inną kobietą, o tym jak codziennie przechodził obok mojego liceum tylko po to, by zobaczyć mnie choć przez chwilę.
Nie mogłam uwierzyć, że mama ukrywała przede mną tyle lat tak ważną prawdę. Zaczęłam ją unikać, nie odbierałam telefonów. W końcu przyszła sama.
– Adrianno, co się dzieje? – zapytała zaniepokojona.
– Spotkałam tatę – powiedziałam bez ogródek.
Zbladła. Usiadła ciężko na krześle.
– On cię skrzywdzi – wyszeptała.
– Skrzywdził już dawno temu! Ty też! – krzyknęłam przez łzy.
Mama rozpłakała się. Po raz pierwszy zobaczyłam ją taką bezbronną.
– Chciałam cię chronić… On był słaby, pił… Bałam się, że cię zawiedzie tak jak mnie.
Nie wiedziałam już komu wierzyć. Każde słowo było jak cios prosto w serce. Z jednej strony matka – kobieta silna i dumna, która poświęciła dla mnie wszystko; z drugiej ojciec – obcy mężczyzna z przeszłością pełną błędów i żalu.
Przez kolejne tygodnie próbowałam poukładać sobie wszystko w głowie. Spotykałam się z Markiem coraz częściej – opowiadał mi o swoim dzieciństwie w małym miasteczku pod Łodzią, o marzeniach, których nigdy nie spełnił. Czułam do niego żal i współczucie jednocześnie.
Pewnego dnia zadzwoniła mama:
– Musimy porozmawiać…
Spotkałyśmy się w kawiarni na Piotrkowskiej. Była blada i zmęczona.
– Wiem, że masz prawo go poznać – powiedziała cicho. – Ale proszę cię… nie pozwól mu cię zranić drugi raz.
Spojrzałam na nią i zobaczyłam kobietę złamaną przez życie, ale wciąż walczącą o moje dobro.
Wieczorem zadzwonił Marek:
– Chciałbym cię zabrać do mojego rodzinnego domu… Pokazać ci miejsce, gdzie dorastałem.
Pojechałam z nim do małego domku pod Łodzią. W środku wisiały stare zdjęcia: on jako dziecko, jego rodzice – moi dziadkowie, których nigdy nie poznałam. Poczułam dziwną więź z tym miejscem i z nim samym.
Marek był coraz słabszy. Choroba postępowała szybko. W ostatnich tygodniach życia spędzałam z nim każdą wolną chwilę. Opowiadał mi historie z młodości mamy – jak poznali się na juwenaliach w Łodzi, jak tańczyli całą noc na rynku Manufaktury.
Kiedy umarł, poczułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej. Ale też ulgę – bo poznałam prawdę o sobie i swojej rodzinie.
Dziś patrzę na zdjęcie Marka stojące na moim biurku i zastanawiam się: czy lepiej żyć w kłamstwie dla własnego bezpieczeństwa czy znać bolesną prawdę? Czy można wybaczyć rodzicom ich błędy?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?