Dziewczyna na moście – historia, której nikt nie chciał usłyszeć
Dziewczyna stała po drugiej stronie barierki. Nie było wątpliwości co do jej zamiarów skoku z mostu. To była moja młodsza siostra, Julia. Stałam po drugiej stronie ulicy, sparaliżowana strachem, a światła miasta odbijały się w jej łzach. Wokół nas przejeżdżały samochody, ktoś krzyknął, ktoś zadzwonił po policję, ale dla mnie liczyła się tylko ona.
– Julia! – wrzasnęłam, biegnąc przez ulicę, nie zważając na klaksony i przekleństwa kierowców. – Proszę cię, zejdź stamtąd!
Odwróciła głowę. Była blada jak ściana, a jej oczy były puste. – Zostaw mnie, Ola. Nie rozumiesz… Nikt nie rozumie.
To był początek końca mojego dzieciństwa. Miałam wtedy dwadzieścia dwa lata i studiowałam psychologię na Uniwersytecie Śląskim. Julia była ode mnie o cztery lata młodsza, zawsze wrażliwa, zawsze inna. Rodzice nigdy nie potrafili jej zaakceptować takiej, jaka była – z jej lękami, buntami i marzeniami o świecie bez ocen.
W naszym domu w Chorzowie panowała cisza podszyta napięciem. Ojciec, Andrzej, był kierownikiem zmiany w hucie i wracał do domu zmęczony i rozdrażniony. Matka, Teresa, pracowała w szkole jako nauczycielka matematyki – wymagająca, chłodna, wiecznie niezadowolona. Ja byłam tą „grzeczną”, tą „odpowiedzialną”, a Julia… Julia była problemem.
– Znowu dostałaś tróję z fizyki? – Matka rzucała dziennikiem na stół. – Ola w twoim wieku miała same piątki!
– Przestań ją porównywać do mnie! – próbowałam protestować.
– Ty się nie wtrącaj! – syczała matka.
Julia zamykała się wtedy w swoim pokoju i słuchała muzyki tak głośno, że drżały ściany. Czasem płakała całą noc. Czasem znikała na długie godziny i wracała z podkrążonymi oczami.
Wiedziałam, że coś jest nie tak. Próbowałam rozmawiać z rodzicami:
– Może powinniśmy poszukać pomocy? Psychologa?
Ojciec tylko machał ręką: – Wymyślasz. Za naszych czasów nikt nie chodził do psychologa.
Matka wzdychała: – Przesadzasz. To przez te twoje studia.
A Julia coraz bardziej się oddalała.
Tamtej nocy na moście wszystko się rozstrzygnęło. Policja przyjechała szybko. Jeden z funkcjonariuszy próbował zagadać Julię:
– Dziewczyno, życie jest piękne! Zejdź stamtąd, pogadamy…
Ale ona patrzyła tylko na mnie.
– Ola… powiedz im, żeby sobie poszli. Chcę być sama.
– Nie zostawię cię! – krzyczałam przez łzy. – Kocham cię! Proszę…
W końcu udało mi się podejść bliżej. Drżały mi ręce. Policjant szepnął:
– Spróbuj ją złapać za rękę, tylko ostrożnie.
Zrobiłam krok do przodu i wtedy Julia wybuchła:
– Nienawidzę tego świata! Nienawidzę siebie! Wszystko psuję! Nawet ciebie ranię!
– Nieprawda! – płakałam już otwarcie. – Jesteś moją siostrą! Bez ciebie…
Wtedy się zawahała. I to zawahanie uratowało jej życie. Policjant chwycił ją za kurtkę i razem ściągnęliśmy ją z barierki. Osunęła się na chodnik i zaczęła szlochać tak głośno, że echo niosło się po całym moście.
Potem była karetka, szpital psychiatryczny na Ligocie i długie tygodnie milczenia ze strony rodziców. Ojciec nie odezwał się do mnie przez dwa miesiące.
– To twoja wina – powiedział w końcu cicho. – Zawsze ją broniłaś. Może gdybyś była twardsza…
Matka przestała gotować obiady. Chodziła po domu jak cień.
A ja? Ja musiałam być silna dla Julii. Codziennie jeździłam do niej tramwajem przez pół miasta, znosiłam spojrzenia pielęgniarek i szeptane komentarze innych pacjentów.
– To pani siostra? – pytała jedna z pielęgniarek. – Taka młoda… Szkoda dziewczyny.
Julia nie chciała ze mną rozmawiać przez pierwsze tygodnie.
– Po co tu przychodzisz? I tak mnie nie rozumiesz.
– Ale próbuję! – odpowiadałam uparcie.
W końcu zaczęła mówić. O tym, jak czuła się niewidzialna w domu. O tym, jak bolały ją słowa matki i milczenie ojca. O tym, jak bardzo chciała być kimś innym.
Pewnego dnia przyszłam do niej z książką o depresji nastolatków.
– Znowu chcesz mnie naprawiać? – zapytała z przekąsem.
– Nie chcę cię naprawiać. Chcę ci pomóc zrozumieć siebie.
Zaczęłyśmy czytać razem. Potem pojawił się psycholog – pani Marta z Katowic, która jako pierwsza powiedziała moim rodzicom prawdę prosto w oczy:
– Państwa córka potrzebuje wsparcia i akceptacji, nie oceniania.
Ojciec wyszedł z gabinetu trzaskając drzwiami. Matka płakała całą noc.
W domu wybuchały kłótnie:
– Przez nią wszyscy cierpimy! – krzyczał ojciec.
– Może gdybyś był bardziej obecny… – odcinałam się coraz odważniej.
Julia wracała do domu na przepustki coraz częściej. Bywały dni lepsze i gorsze. Raz przytuliła mnie mocno i wyszeptała:
– Dziękuję ci… Gdyby nie ty…
Ale potem znów zamykała się w sobie na całe tygodnie.
Wtedy pojawił się problem finansowy – ojca zwolnili z pracy po restrukturyzacji huty, matka zaczęła brać nadgodziny w szkole. W domu było coraz mniej pieniędzy i coraz więcej pretensji.
– Przez te twoje wizyty u psychologów wydajemy majątek! – wykrzykiwał ojciec.
– Może lepiej byłoby ją zostawić samą? Może wtedy by dorosła?
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.
Pewnej nocy Julia znów zniknęła z domu. Znalazłam ją na ławce w parku pod blokiem.
– Nie mam już siły walczyć – powiedziała cicho.
Przytuliłam ją najmocniej jak umiałam i obiecałam: – Będziemy walczyć razem.
Dziś minęły trzy lata od tamtej nocy na moście. Julia żyje, studiuje grafikę komputerową w Krakowie i powoli odbudowuje swoje życie. Rodzice nigdy nie przeprosili ani jej, ani mnie za tamte słowa i czyny. Nasza rodzina już nigdy nie będzie taka sama.
Czasem zastanawiam się: czy można było zrobić coś inaczej? Czy gdybym wcześniej zauważyła sygnały…? Czy Wy też macie w rodzinie kogoś, kto woła o pomoc w milczeniu? Co byście zrobili na moim miejscu?