Prezent, który podzielił rodzinę: Kolacja, której nie zapomnę
– Naprawdę myślisz, że to był dobry pomysł, Michał? – zapytałam cicho, patrząc na syna, który właśnie wręczył swojej żonie voucher na kurs gotowania.
W powietrzu czuć było napięcie. Siedzieliśmy przy stole w moim mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Była sobota, miałam nadzieję na spokojny rodzinny wieczór. Zamiast tego, czułam jakby ktoś podłożył pod naszą rodzinę bombę zegarową.
Michał uśmiechał się nerwowo. – Mamo, przecież to tylko prezent. Myślałem, że się ucieszy.
Ale Zosia, jego żona, patrzyła na niego z niedowierzaniem. – Kurs gotowania? Naprawdę? To znaczy, że źle gotuję? Że nie jestem wystarczająco dobra?
Wiedziałam, że powinnam się nie wtrącać, ale nie mogłam się powstrzymać. – Zosiu, Michał zawsze miał dobre intencje. Może chciał po prostu spędzić z tobą czas?
Zosia spojrzała na mnie z bólem w oczach. – Pani Anno, proszę nie udawać, że pani nie wie, o co chodzi. Od początku mam wrażenie, że nie jestem dla was wystarczająco dobra. Teraz jeszcze ten prezent…
Zrobiło się cicho. Słychać było tylko tykanie zegara i odgłos samochodów za oknem. Przez chwilę miałam ochotę wybiec z pokoju i zamknąć się w łazience, jak robiłam to w dzieciństwie, gdy rodzice się kłócili.
Michał próbował ratować sytuację. – Kochanie, naprawdę nie chciałem cię urazić. Po prostu pamiętałem, jak mówiłaś, że chciałabyś nauczyć się robić sushi…
– Ale nie w taki sposób! – Zosia podniosła głos. – To upokarzające! Wszyscy tu siedzimy i udajemy szczęśliwą rodzinę, a tak naprawdę każdy z nas coś ukrywa.
Poczułam ukłucie winy. Może rzeczywiście za bardzo ingerowałam w ich życie? Może powinnam była pozwolić im samym rozwiązywać swoje problemy?
Mój mąż, Janusz, który do tej pory milczał, odezwał się cicho: – Może po prostu porozmawiajmy spokojnie? Każdy ma prawo do swoich uczuć.
Zosia spojrzała na niego z wdzięcznością. – Dziękuję, panie Januszu. Przepraszam, że tak wybuchłam. Po prostu… czuję się tu czasem obco.
Michał złapał ją za rękę. – Kochanie, jesteś częścią tej rodziny.
Ale ja wiedziałam, że to nieprawda. Od początku czułam dystans między mną a Zosią. Była inna niż dziewczyny z mojego pokolenia – niezależna, pewna siebie, czasem wręcz zbyt szczera. Wychowałam się w domu, gdzie kobieta zawsze stawiała rodzinę na pierwszym miejscu. Dla mnie gotowanie dla bliskich było wyrazem miłości. Dla Zosi – obowiązkiem narzuconym przez tradycję.
Pamiętam pierwszy raz, gdy Michał przyprowadził ją do nas na Wigilię. Miała na sobie czarną sukienkę i czerwone usta – zupełnie nie w stylu naszej rodziny. Moja mama spojrzała na nią z dezaprobatą i szepnęła mi do ucha: „To nie jest dziewczyna dla Michała”.
Ale on był zakochany po uszy. Widziałam to w jego oczach i wiedziałam, że nie mogę stanąć mu na drodze do szczęścia.
Z czasem jednak zaczęły się tarcia. Zosia nie chciała jeździć z nami na działkę pod Radomiem, gdzie co roku spędzaliśmy wakacje. Wolała podróże po Europie albo weekendy w spa z koleżankami. Michał próbował godzić oba światy, ale coraz częściej widziałam go zmęczonego i sfrustrowanego.
A teraz ta kolacja…
– Może rzeczywiście przesadziłem – powiedział Michał cicho. – Nie pomyślałem, że to może być odebrane jako krytyka.
Zosia otarła łzę z policzka. – Chciałam tylko poczuć się akceptowana. A ciągle mam wrażenie, że muszę coś udowadniać.
Wstałam od stołu i podeszłam do niej. – Zosiu… Ja też się uczę. Uczę się ciebie akceptować taką, jaka jesteś. To nie jest łatwe dla mnie…
Spojrzała na mnie zaskoczona. – Myślałam, że mnie pani nie lubi.
– Nieprawda – odpowiedziałam szczerze. – Po prostu boję się zmian. Boję się, że stracę syna.
Michał objął mnie ramieniem. – Mamo… Nikt cię nie zostawi.
Janusz westchnął ciężko. – Może powinniśmy przestać udawać idealną rodzinę i zacząć mówić o tym, co naprawdę czujemy?
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Potem Zosia powiedziała cicho:
– Chciałabym mieć własną rodzinę… Ale boję się, że nigdy nie będę taka jak wy.
Poczułam łzy napływające do oczu. – Nie musisz być taka jak my. Wystarczy, że będziesz sobą.
Kolacja skończyła się w ciszy. Każdy z nas zamknął się we własnych myślach.
Następnego dnia Michał zadzwonił do mnie rano.
– Mamo… Przepraszam za wczoraj. Chciałem dobrze.
– Wiem synku… Ja też przepraszam.
– Myślisz, że jeszcze kiedyś będzie normalnie?
– Nie wiem… Ale musimy próbować.
Od tamtej pory minęły dwa miesiące. Spotykamy się rzadziej. Zosia unika rodzinnych obiadów, Michał jest coraz bardziej zamknięty w sobie.
Czasem zastanawiam się, czy to wszystko moja wina? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy da się pogodzić tradycję z nowoczesnością bez rozbijania rodziny?
Może wy mi powiecie… Czy można kochać i jednocześnie pozwolić odejść? Czy każda rodzina musi przejść przez taki kryzys?