Cisza, która krzyczy: Historia Magdy z podwarszawskiej wsi
– Magda! Natychmiast do kuchni! – głos mamy przeszył ciszę jak nóż. Zamarłam na schodach, z dłonią zaciśniętą na poręczy. W powietrzu wisiał zapach smażonej cebuli i napięcie, którego nie dało się już dłużej ignorować. Zeszłam powoli, czując, jak serce wali mi w piersi.
W kuchni siedział tata, z twarzą ukrytą w dłoniach. Mama stała przy oknie, zaciskając palce na parapecie tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. – Usiądź – powiedziała cicho. Nie patrzyła na mnie. Usiadłam, czując, że zaraz wydarzy się coś złego.
– Magda… – zaczęła mama, a jej głos zadrżał. – Musisz wiedzieć… Tata…
– Przestań! – przerwał jej tata, podnosząc głowę. Jego oczy były czerwone. – Nie róbmy tego teraz.
– Musisz jej powiedzieć! – krzyknęła mama. – Nie będziemy już udawać!
Patrzyłam na nich jak na obcych ludzi. W jednej chwili świat się zatrzymał. – Co się dzieje? – wyszeptałam.
Mama odwróciła się do mnie. – Twój ojciec… ma inną kobietę. Od roku. Wyprowadza się.
Nie pamiętam, co było potem. Pamiętam tylko dźwięk tłuczonego talerza i własny krzyk, który odbijał się echem od ścian.
Miałam wtedy siedemnaście lat. Mieszkałam z rodzicami i młodszym bratem, Bartkiem, w małej wsi pod Warszawą. Tata był kierowcą tira, mama pracowała w sklepie spożywczym. Zawsze myślałam, że jesteśmy zwyczajną rodziną – czasem się kłócimy, czasem śmiejemy, ale trzymamy się razem. Tamtego dnia wszystko się rozpadło.
Tata spakował walizkę i wyszedł bez słowa. Mama płakała całą noc. Bartek zamknął się w swoim pokoju i nie wychodził przez dwa dni. Ja… ja po prostu przestałam czuć cokolwiek.
W szkole wszyscy wiedzieli już po tygodniu. Plotki rozchodziły się szybciej niż wiatr na polu rzepaku za naszym domem. „Widzieli go z tą blondyną z miasta” – szeptały sąsiadki do mamy, gdy stałyśmy w kolejce po chleb. „Biedna Magda, taka grzeczna dziewczyna” – mówiła nauczycielka matematyki, patrząc na mnie z litością.
Nienawidziłam tej litości. Nienawidziłam ojca za to, że nas zostawił. Nienawidziłam matki za to, że nie potrafiła go zatrzymać.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez cienką ścianę.
– To przez ciebie! – krzyczała mama do telefonu. – Gdybyś nie była taka zimna, nie szukałby sobie innej!
– Przestań! To twoja wina! Zawsze tylko praca i dzieci! Nigdy nie miałaś dla mnie czasu! – odpowiedział tata.
Zacisnęłam pięści tak mocno, że aż zabolały mnie palce. Chciałam wybiec z domu i nigdy nie wrócić.
Zaczęłam spędzać coraz więcej czasu poza domem. Siedziałam godzinami nad Wisłą z Anką i Kubą, moimi jedynymi przyjaciółmi. Piliśmy tanie wino z kartonu i udawaliśmy, że życie nas nie dotyczy.
– Magda, musisz pogadać z matką – mówiła Anka pewnego wieczoru. – Ona też cierpi.
– Nie chcę jej widzieć – odpowiadałam zimno.
– A Bartek? On jest jeszcze dzieckiem!
Spojrzałam na nią ze złością. – Każdy musi sobie radzić sam.
W domu było coraz gorzej. Mama zaczęła pić po pracy. Czasem wracała tak pijana, że nie mogła trafić kluczem do zamka. Bartek przestał odrabiać lekcje i zaczął uciekać z domu na całe noce.
Pewnej nocy obudził mnie hałas na podwórku. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam Bartka, jak wraca z jakimiś chłopakami z sąsiedniej wsi. Śmiali się głośno, a jeden z nich rzucił butelką o płot.
Wybiegłam na dwór w piżamie.
– Bartek! Co ty wyprawiasz?!
Spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem.
– A co cię to obchodzi? Ty też masz wszystko gdzieś!
Chciałam go uderzyć, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili.
– Wracaj do domu!
– Nie będziesz mi rozkazywać! Nie jesteś moją matką!
Zostawił mnie na podwórku i poszedł do stodoły spać na sianie.
Następnego dnia mama znalazła go tam rano i urządziła awanturę na cały dom.
– To wszystko przez twojego ojca! – krzyczała do Bartka, ale patrzyła na mnie.
– Przestańcie! – wrzasnęłam. – Mam dość was wszystkich!
Wybiegłam z domu i biegłam przed siebie aż do lasu za wsią. Tam usiadłam pod drzewem i płakałam tak długo, aż zabrakło mi łez.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Mama coraz częściej znikała na całe noce. Bartek przestał chodzić do szkoły. Ja rzuciłam maturę i zaczęłam pracować w piekarni u pana Staszka.
Pewnego dnia tata zadzwonił.
– Magda…
– Czego chcesz?
– Chciałem tylko zapytać… jak się czujesz?
Zaśmiałam się gorzko.
– Teraz cię to obchodzi?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Przepraszam… Wiem, że zawaliłem…
– Nie chcę cię znać – powiedziałam i rozłączyłam się.
Wieczorem mama przyszła do mojego pokoju po raz pierwszy od miesięcy.
– Magda…
Nie spojrzałam na nią.
– Przepraszam cię… Nie umiem sobie poradzić…
Odwróciłam się do ściany.
– Zostaw mnie w spokoju.
Usiadła na łóżku i zaczęła płakać cicho jak dziecko.
Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Po raz pierwszy poczułam coś innego niż gniew – współczucie dla niej i dla siebie samej.
Następnego dnia poszłam do Bartka do stodoły.
– Bartek…
Leżał na sianie z zamkniętymi oczami.
– Odejdź…
Usiadłam obok niego.
– Przepraszam cię… Nie powinnam była zostawiać cię samego z tym wszystkim…
Otworzył oczy i spojrzał na mnie ze łzami w oczach.
– Myślisz, że jeszcze kiedyś będzie normalnie?
Objęłam go mocno.
– Nie wiem… Ale musimy spróbować żyć dalej…
Od tamtej pory zaczęliśmy rozmawiać ze sobą częściej. Mama powoli wychodziła z nałogu, zaczęła chodzić na terapię do psychologa w mieście. Ja wróciłam do szkoły zaocznie i zdałam maturę rok później niż rówieśnicy.
Tata próbował wrócić po dwóch latach. Przyszedł pewnego wieczoru z bukietem kwiatów i łzami w oczach.
– Przepraszam was… Chciałbym naprawić wszystko…
Mama spojrzała na niego chłodno.
– Za późno, Andrzej…
Bartek wybiegł z domu bez słowa. Ja patrzyłam na ojca długo i milczałam.
– Magda…
Pokręciłam głową.
– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć…
Wyjechałam do Warszawy na studia pedagogiczne rok później. Mama została sama we wsi, Bartek poszedł do technikum samochodowego w mieście obok. Tata mieszka gdzieś pod Radomiem z nową rodziną.
Czasem wracam do domu na święta i patrzę na mamę, która starzeje się szybciej niż powinna. Rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Bartek przyjeżdża rzadko, zawsze w biegu.
Czasami zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć zdradę? Czy rodzina może przetrwać wszystko? A może są rany, które nigdy się nie zabliźnią?