Zabieram klucze do swojego mieszkania. Ani grosza więcej ode mnie, mamo…
Z trzaskiem zamykam drzwi, a klucze do swojego mieszkania zaciskam w dłoni tak mocno, że aż bolą mnie palce. – Ani grosza więcej ode mnie, mamo – mówię przez zaciśnięte zęby, patrząc jej prosto w oczy. W jej spojrzeniu widzę szok, niedowierzanie i coś jeszcze – może strach? Może pierwszy raz w życiu widzi, że naprawdę jestem gotowa odejść.
Mam na imię Jagoda. Mam dwadzieścia sześć lat i właśnie wyprowadzam się z domu rodzinnego w podwarszawskim Piastowie. Mój pokój pachnie jeszcze moimi perfumami, na biurku leży stara ramka ze zdjęciem z dzieciństwa – ja i mama na plaży w Jastarni. Ale dziś nie czuję sentymentu. Czuję ulgę i gniew.
– Jagódka, nie wygłupiaj się – mama próbuje jeszcze raz. – Przecież nie dasz sobie rady sama. Zobaczysz, wrócisz tu za miesiąc, jak ci zabraknie na czynsz!
– Wolę jeść chleb z masłem niż dalej być twoim bankomatem! – wybucham. – Przez całe życie tylko brałaś! Nawet jak miałam piętnaście lat i pierwszą wypłatę z rozdawania ulotek, zabrałaś mi połowę „na rachunki”.
Mama milknie. Wiem, że ją zabolało. Ale nie mogę już dłużej być jej podporą. Od śmierci taty wszystko się zmieniło – zostałyśmy same, a ona coraz bardziej pogrążała się w długach i pretensjach do świata. Ja byłam jej jedyną deską ratunku.
Wychodzę na klatkę schodową z walizką i plecakiem. Słyszę jeszcze jej głos:
– Jagoda! Nie zostawiaj mnie samej! Przecież jestem twoją matką!
Zatrzymuję się na chwilę. Wiem, że to szantaż emocjonalny, ale… przecież to moja mama. Przez chwilę mam ochotę wrócić, przytulić ją, powiedzieć „przepraszam”. Ale nie mogę. Jeśli teraz się złamię, już nigdy nie będę wolna.
Mój nowy świat to kawalerka na Ursynowie – 28 metrów kwadratowych szczęścia i samotności. Pierwszej nocy nie mogę zasnąć. Siedzę na podłodze wśród kartonów i płaczę. Nie wiem, czy ze szczęścia, czy ze strachu.
Następnego dnia dzwoni do mnie ciotka Halina:
– Jagódko, mama jest załamana. Mówiłaś jej straszne rzeczy…
– Ciociu, ja już nie mogłam…
– Wiem, dziecko. Ale ona naprawdę sobie nie radzi. Może byś jej trochę pomogła?
– Pomagałam całe życie! – krzyczę do słuchawki i od razu żałuję. – Przepraszam…
Ciotka milknie.
– Może powinnaś z nią porozmawiać spokojnie? – sugeruje.
Ale ja nie chcę rozmawiać. Chcę żyć po swojemu.
Praca w agencji reklamowej daje mi satysfakcję i… ledwo starcza na życie. Ale przynajmniej nikt mi nie mówi, co mam robić. Po pracy spotykam się z przyjaciółką, Zuzą.
– I co teraz? – pyta Zuza, mieszając kawę.
– Teraz będę żyć – odpowiadam z uśmiechem.
Ale życie szybko pokazuje mi środkowy palec. Po dwóch tygodniach dostaję SMS-a od mamy: „Nie mam za co zapłacić prądu. Pomóż mi”.
Wpatruję się w ekran przez kilka minut. Wiem, że jeśli jej pomogę, wszystko zacznie się od nowa.
Piszę: „Nie mogę. Musisz sobie poradzić sama”.
Czuję się jak potwór.
Wieczorem dzwoni do mnie brat mamy, wujek Roman:
– Jagoda, co ty wyprawiasz? Matka płacze dzień i noc! Przecież ona cię wychowała!
– Wujku…
– Nie przerywaj mi! Jak możesz być taka bezduszna? Wszyscy w rodzinie mówią, że ci odbiło od tej Warszawy!
Odkładam słuchawkę bez słowa. Po raz pierwszy w życiu czuję się naprawdę samotna.
Mijają tygodnie. Mama przestaje dzwonić. Zaczynam oddychać pełną piersią. W pracy dostaję awans – mam prowadzić własny projekt! Zuza urządza mi małe przyjęcie w mieszkaniu:
– Widzisz? Dałaś radę! – śmieje się.
Ale radość nie trwa długo. Pewnego wieczoru wracając z pracy widzę pod drzwiami mamę. Siedzi skulona na wycieraczce.
– Jagoda… nie mam gdzie spać – szepcze.
Wpuszczam ją do środka. Pachnie alkoholem i papierosami.
– Co się stało?
– Komornik zabrał mieszkanie…
Siadam naprzeciwko niej i czuję narastającą panikę.
– I co teraz? – pytam cicho.
Mama zaczyna płakać:
– Przepraszam cię… Ja już nie wiem, co robić…
Przez chwilę siedzimy w ciszy. Potem zaczynam krzyczeć:
– Dlaczego zawsze muszę być twoją matką?! Dlaczego nigdy nie byłaś dorosła?!
Mama patrzy na mnie jak zbity pies.
– Przepraszam…
Wtedy coś we mnie pęka. Przytulam ją mocno i płaczemy razem.
Przez kolejne tygodnie mieszkamy razem w mojej kawalerce. Mama szuka pracy – sprząta klatki schodowe, roznosi ulotki. Ja płacę za wszystko, ale tym razem ustalam zasady: żadnych pożyczek, żadnych długów.
Pewnego dnia dzwoni do mnie babcia:
– Jagódko, twoja mama zawsze była słaba… Twój dziadek pił, bił ją… Ona nigdy nie nauczyła się być dorosła.
Słucham tej historii jak obcej opowieści. Nagle rozumiem więcej niż kiedykolwiek wcześniej.
Po pół roku mama znajduje pracę w sklepie spożywczym i wynajmuje pokój u znajomej z pracy. Odchodzi z mojego mieszkania bez słowa pretensji.
Zostaję sama – pierwszy raz naprawdę sama.
Czasem dzwonimy do siebie. Rozmowy są krótkie, ale spokojne.
Dziś mijają dwa lata od tamtego dnia, gdy zatrzasnęłam za sobą drzwi rodzinnego domu.
Czy żałuję? Nie wiem. Może czasem myślę o tym zdjęciu z Jastarni i o tym, jak bardzo chciałam mieć normalną rodzinę.
Ale wiem jedno: czasem trzeba zamknąć drzwi za przeszłością, żeby otworzyć okno na przyszłość.
Czy można naprawdę odciąć się od tego, co nas ukształtowało? Czy jesteśmy winni swoim rodzicom wszystko – nawet własne szczęście?