W cieniu rodzinnych tajemnic: Historia Ewy i jej walki o własne życie
Wszystko zaczęło się w ten wieczór, kiedy ojciec wrócił do domu później niż zwykle. Był listopad, deszcz bębnił o szyby, a ja siedziałam skulona na kanapie, czekając na dźwięk klucza w zamku. Mama krzątała się w kuchni, udając, że nie słyszy mojego płaczu. Gdy drzwi się otworzyły, poczułam zapach alkoholu i strach ścisnął mi gardło.
– Ewa! – wrzasnął ojciec, rzucając szklanką w ścianę. – Czemu tu siedzisz jak sierota? Zrób coś pożytecznego!
Miałam wtedy dwanaście lat. Od tamtej pory każdy dzień był walką o przetrwanie. Mama coraz częściej zamykała się w sobie, a ja starałam się być niewidzialna. W szkole udawałam, że wszystko jest w porządku. Nauczycielka od polskiego, pani Zielińska, czasem patrzyła na mnie z troską.
– Ewa, czy wszystko dobrze w domu? – zapytała kiedyś cicho.
– Tak, proszę pani – skłamałam, bo przecież nie mogłam zdradzić rodzinnych tajemnic.
Wszystko zmieniło się, gdy poznałam Olę. Była nowa w klasie, miała rude włosy i śmiała się głośno, jakby nie znała smutku. Zaprosiła mnie do siebie na nocowanie. Jej rodzice byli inni – rozmawiali ze sobą spokojnie, śmiali się przy kolacji. Czułam się tam jak w innym świecie.
– U nas zawsze tak jest – powiedziała Ola. – Chcesz zostać jeszcze na śniadanie?
Nie chciałam wracać do domu. Ale musiałam. Ojciec czekał już w przedpokoju.
– Gdzie byłaś? – zapytał podejrzliwie.
– U koleżanki…
– Kłamiesz! Pewnie włóczyłaś się po mieście! – krzyknął i podniósł rękę. Mama wbiegła do pokoju i stanęła między nami.
– Zostaw ją! – krzyknęła pierwszy raz od lat.
Ojciec spojrzał na nią z pogardą i wyszedł trzaskając drzwiami. Tego wieczoru mama płakała długo w kuchni. Próbowałam ją pocieszyć, ale ona tylko powtarzała:
– Musimy to jakoś przetrwać…
Lata mijały. Skończyłam liceum z wyróżnieniem, dostałam się na psychologię na Uniwersytecie Warszawskim. Wyprowadziłam się z domu i przez chwilę czułam się wolna. Ale przeszłość wracała w snach – krzyk ojca, łzy mamy, poczucie winy.
Na studiach poznałam Michała. Był czuły, opiekuńczy, miał własne mieszkanie na Mokotowie i marzył o rodzinie. Zakochałam się bez pamięci. Po roku zamieszkaliśmy razem.
– Ewa, chcesz być moją żoną? – zapytał pewnego wieczoru przy kolacji.
Płakałam ze szczęścia. Wydawało mi się, że wszystko będzie dobrze.
Ale wtedy zadzwoniła mama.
– Ojciec trafił do szpitala…
Wróciłam do rodzinnego miasta. Ojciec leżał na oddziale wewnętrznym, wychudzony i słaby.
– Ewa… przepraszam…
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez lata marzyłam o tych słowach, a teraz brzmiały pusto.
Po pogrzebie mama została sama w dużym mieszkaniu. Michał nalegał, żebym ją do nas sprowadziła.
– To twoja matka – mówił stanowczo. – Nie możesz jej zostawić samej.
Mama zamieszkała z nami. Na początku było dobrze – gotowała obiady, opowiadała historie z dzieciństwa. Ale szybko zaczęły się konflikty.
– Michał za dużo pracuje – narzekała mama. – Nie dba o ciebie tak jak powinien.
– Mamo, proszę cię…
– Ja tylko chcę dla ciebie dobrze! – podniosła głos.
Michał coraz częściej wychodził z domu wieczorami. W końcu przyznał:
– Ewa… nie mogę tak żyć. Twoja matka mnie nienawidzi.
Pewnej nocy usłyszałam ich kłótnię przez drzwi kuchni.
– Pani synowa powinna bardziej szanować dom! – krzyczała mama.
– To pani córka! – odpowiedział Michał.
Wybiegłam z pokoju i zaczęłam płakać.
– Przestańcie! Nie mogę już tego znieść!
Michał wyprowadził się tydzień później. Mama została ze mną w pustym mieszkaniu. Próbowałam ją przekonać, żeby wróciła do siebie.
– Nie mam tam po co wracać – powiedziała cicho.
Czułam się uwięziona we własnym życiu. Praca nie dawała mi radości, przyjaciele powoli się odsuwali. Ola wyjechała za granicę i kontakt się urwał.
Pewnego dnia zadzwonił Michał.
– Ewa… tęsknię za tobą. Chciałbym spróbować jeszcze raz…
Spotkaliśmy się w kawiarni na Nowym Świecie. Patrzył na mnie z nadzieją.
– Kocham cię – powiedział cicho.
Ale ja nie potrafiłam już kochać tak jak dawniej. Zbyt wiele ran nosiłam w sobie.
Mama zachorowała na raka pół roku później. Opiekowałam się nią do końca, choć czasem miałam ochotę uciec daleko stąd.
Po jej śmierci zostałam sama jak palec. Siedziałam wieczorami przy oknie i patrzyłam na światła miasta, zastanawiając się, gdzie popełniłam błąd.
Dziś mam trzydzieści pięć lat i nadal boję się bliskości. Czasem pytam siebie: czy można naprawdę wybaczyć rodzinie wszystko? Czy da się zbudować szczęście na gruzach dawnych krzywd? Co wy o tym myślicie?