Zostałam z niczym po rozwodzie. Nawet samochód nie był mój – jak mogłam być tak ślepa?

– To nie jest twoje auto, Anka. Nigdy nie było – powiedział Franek, patrząc na mnie z chłodną satysfakcją, gdy pakowałam ostatnie rzeczy do walizki. Stałam na parkingu pod blokiem, trzymając kluczyki w ręku, a on wyciągnął dłoń i czekał, aż mu je oddam. Wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, jak bardzo dałam się oszukać.

Przez trzynaście lat byłam żoną Franka. Zawsze powtarzał, że jesteśmy drużyną, że wszystko robimy razem. Wierzyłam mu. Nawet wtedy, gdy podpisywałam kolejne dokumenty – umowy kredytowe, papiery na mieszkanie, leasing na samochód. „To tylko formalność, Anka. Ty nie lubisz papierów, ja się tym zajmę” – mówił z uśmiechem. A ja ufałam. Bo przecież tak robią małżeństwa, prawda?

Moja mama zawsze powtarzała: „Nie bądź taka naiwna, dziecko. Zawsze miej coś swojego.” Ale ja chciałam wierzyć w miłość i partnerstwo. Franek był moim pierwszym poważnym związkiem. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – on studiował prawo, ja psychologię. Był pewny siebie, dowcipny, potrafił rozładować każdą napiętą sytuację. Wszyscy go lubili. Ja też.

Pierwsze lata były szczęśliwe. Kupiliśmy mieszkanie na kredyt, potem samochód – czerwonego opla astrę, którym jeździliśmy nad morze i w góry. Franek robił karierę w kancelarii, ja pracowałam w poradni psychologicznej. Nie mieliśmy dzieci – trochę z wyboru, trochę z braku czasu. Myślałam, że to nasza wspólna decyzja.

Z czasem zaczęły się drobne kłótnie. O pieniądze, o to, że Franek coraz częściej zostaje po godzinach w pracy, o jego wyjazdy służbowe. „Przesadzasz” – mówił. „Nie bądź zazdrosna.” Ale ja czułam się coraz bardziej samotna.

Pewnego wieczoru znalazłam w jego telefonie wiadomość od Magdy – koleżanki z pracy. „Dziękuję za cudowny wieczór” – napisała. Serce mi zamarło. Kiedy zapytałam Franka wprost, wybuchł śmiechem: „Anka, przecież wiesz, że Magda ma narzeczonego! Przestań wymyślać!” Chciałam wierzyć, że mówi prawdę.

Ale potem zaczęły się kolejne sygnały – ukrywane rozmowy telefoniczne, wyjazdy w weekendy „na szkolenia”, coraz więcej tajemnic. W końcu nie wytrzymałam i powiedziałam mu: „Chcę rozwodu.” Nie protestował. Powiedział tylko: „Jak chcesz. Ale pamiętaj – wszystko jest na mnie.”

Nie rozumiałam wtedy, co miał na myśli. Dopiero podczas sprawy rozwodowej okazało się, że mieszkanie kupiliśmy na jego nazwisko – bo „tak było łatwiej z kredytem”. Samochód był w leasingu firmowym Franka – ja byłam tylko współużytkownikiem. Oszczędności? Wszystko na jego koncie firmowym.

Mój adwokat rozkładał ręce: „Pani Anno, niestety… Prawo jest po jego stronie.” Czułam się jak idiotka. Przez lata żyłam w iluzji partnerstwa, a okazało się, że byłam tylko dodatkiem do czyjegoś życia.

Najgorsze były rozmowy z rodziną. Mama płakała: „A nie mówiłam?” Siostra patrzyła na mnie z politowaniem: „Trzeba było myśleć wcześniej.” Nawet tata nie potrafił ukryć rozczarowania: „Franek zawsze był sprytny… Ale żeby tak cię wykiwać?”

Przyjaciółki próbowały pocieszać: „Dasz sobie radę! Zaczniesz od nowa!” Ale jak zacząć od nowa mając 38 lat, bez mieszkania i oszczędności? Wynajęłam pokój u znajomej z pracy. Każdego ranka patrzyłam w lustro i pytałam siebie: „Jak mogłaś być tak ślepa?”

Franek przyszedł raz jeszcze – po auto. Stał w drzwiach i patrzył na mnie tym swoim chłodnym wzrokiem.
– Oddaj kluczyki.
– Naprawdę musisz być aż tak podły?
Wzruszył ramionami.
– To tylko biznes, Anka.

Wtedy coś we mnie pękło.
– Byliśmy małżeństwem! Myślałam, że jesteśmy rodziną!
– Byliśmy – odpowiedział spokojnie. – Ale teraz już nie jesteśmy.

Zamknęłam drzwi za nim i długo płakałam.

Dziś minął rok od rozwodu. Mam nową pracę – prowadzę warsztaty dla kobiet o asertywności i budowaniu granic. Często słyszę historie podobne do mojej. Zastanawiam się wtedy: czy naprawdę można zaufać drugiemu człowiekowi? Czy miłość zawsze musi oznaczać rezygnację z siebie?

Może kiedyś jeszcze uwierzę komuś na tyle mocno, by spróbować od nowa… Ale czy warto? Czy wy też daliście się kiedyś tak oszukać przez kogoś bliskiego?