„Na starość chorować jeszcze! Dość tego, chcę rozwodu!” – Historia Barbary z Gdańska
— Najpierw postarzałam się, teraz jeszcze zachorowałam! Dość tego, składam pozew o rozwód! — głos Henryka odbił się echem od ścian naszej kuchni, a drzwi z hukiem zatrzasnęły się za jego plecami. Przez chwilę siedziałam w ciszy, słysząc tylko własny oddech i szum w uszach. Zaciskałam dłoń na telefonie tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Jeszcze kilka minut temu rozmawiałam z lekarzem. Diagnoza była jasna: rak piersi. Słowa lekarza brzmiały w mojej głowie jak wyrok: „Pani Barbaro, musimy działać szybko. Proszę się nie załamywać.”
Ale jak się nie załamać, kiedy świat wali się na głowę?
Henryk nie wiedział jeszcze o diagnozie. Wrócił z pracy zirytowany, jak zwykle. Ostatnio wszystko go drażniło: moje zmarszczki, moje narzekania na ból pleców, nawet to, że coraz częściej zapominałam o drobiazgach. „Na starość chorować jeszcze! Dość tego, chcę rozwodu!” – rzucił, jakby mówił o pogodzie, a nie o końcu trzydziestoletniego małżeństwa. Nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił…
Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na swoje odbicie w oknie. Widziałam kobietę zmęczoną życiem, z oczami pełnymi łez i strachu. Myśli wirowały chaotycznie: co teraz? Jak powiedzieć dzieciom? Jak poradzić sobie sama? Przez lata byłam tą, która dbała o wszystkich – gotowałam obiady, prałam koszule Henryka, opiekowałam się wnukami. A teraz zostałam sama ze swoim strachem.
Telefon zadzwonił ponownie. To była moja córka, Marta.
— Mamo? Wszystko w porządku? — Jej głos był ciepły, ale wyczuwałam w nim niepokój.
— Tak… Nie… — zaczęłam płakać. — Marta, ja… jestem chora. Rak.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Mamo, przyjadę zaraz. Nie martw się, jesteśmy z tobą — powiedziała w końcu.
Zanim przyjechała Marta z mężem i dziećmi, próbowałam zebrać myśli. Przypomniałam sobie pierwsze lata z Henrykiem – jak śmialiśmy się razem na plaży w Brzeźnie, jak budowaliśmy nasz dom cegła po cegle. Gdzie to wszystko się podziało? Kiedy zamienił się w zgorzkniałego człowieka?
Wieczorem zadzwonił syn, Tomek. Był w Warszawie służbowo.
— Mamo, słyszałem od Marty… Nie martw się, wrócę na weekend. Będziemy razem — zapewnił.
Ale czy naprawdę będziemy razem? Czy dzieci zrozumieją mój lęk? Czy będą mieli czas na swoje życie i na mnie?
Następnego dnia Henryk wrócił po swoje rzeczy. Nie patrzył mi w oczy.
— Barbara… Ja… To nie jest dla mnie. Nie chcę patrzeć, jak się męczysz. Chcę żyć normalnie — powiedział cicho.
— A ja? Ja już nie zasługuję na normalność? — zapytałam przez łzy.
Wzruszył ramionami i wyszedł.
Przez kolejne dni dom był pełen ludzi – dzieci, wnuki, sąsiadka przyniosła rosół i ciasto drożdżowe. Ale kiedy zostawałam sama, czułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej. Zaczęły się wizyty u lekarzy, badania, chemia. Włosy wypadały garściami. Patrzyłam w lustro i nie poznawałam siebie.
Pewnego dnia Marta znalazła mnie płaczącą w łazience.
— Mamo… On nie był ciebie wart — powiedziała stanowczo. — Jesteś silniejsza niż myślisz.
Ale czy byłam? Każda noc była walką z lękiem i samotnością. Czasem miałam ochotę krzyczeć: „Dlaczego ja?!”
Któregoś wieczoru zadzwonił Henryk.
— Barbara… Chciałem tylko powiedzieć… Przepraszam. Może kiedyś mi wybaczysz.
Nie odpowiedziałam. Odkładając słuchawkę poczułam ulgę – pierwszy raz od dawna.
Z czasem zaczęłam dostrzegać drobne radości: śmiech wnuków, zapach kawy o poranku, promienie słońca wpadające przez okno kuchni. Zaczęłam chodzić na spotkania grupy wsparcia dla kobiet po mastektomii. Poznałam tam Zofię – wdowę po marynarzu – i Marię, która też została sama po rozwodzie.
— Wiesz co, Basia? — powiedziała Zofia podczas jednej z rozmów przy herbacie — My jesteśmy silniejsze niż ci wszyscy faceci razem wzięci!
Śmiałyśmy się wtedy przez łzy.
Po kilku miesiącach leczenia lekarz powiedział: „Wygląda na to, że pokonała pani chorobę.”
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Wyszłam ze szpitala i poczułam się wolna – nie tylko od choroby, ale też od przeszłości.
Dziś siedzę przy tym samym kuchennym stole co wtedy. Jestem starsza, może bardziej zmęczona, ale silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Czasem myślę o Henryku – czy żałuje? Czy wie, co stracił?
Czy naprawdę można zacząć wszystko od nowa po pięćdziesiątce? Czy samotność jest karą czy szansą na nowe życie?
Może to pytania bez odpowiedzi… Ale wiem jedno: nigdy nie jest za późno, żeby zawalczyć o siebie.