„Czy rodzina to tylko obowiązek? Moja walka o własne życie i godność”

— Naprawdę uważasz, że powinnam sprzedać mieszkanie i wrócić na wieś? — zapytałam, patrząc prosto w oczy Zośce, żonie mojego brata. Jej twarz była zimna jak lód.

— No przecież tu nie masz nikogo. Tam jesteśmy my, rodzina. Mama potrzebuje pomocy, a ty siedzisz w tej Warszawie jak jakaś paniusia — odpowiedziała z wyższością, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Czułam, jak krew pulsuje mi w skroniach. Wokół nas, w kuchni pachnącej pieczonym chlebem i wilgotną ziemią, panowała cisza. Mama siedziała przy stole, milcząca, jakby nie chciała się mieszać. Brat, Tomek, udawał, że czyta gazetę. Tylko Zośka miała odwagę mówić głośno to, co wszyscy myśleli.

Przełknęłam ślinę. — Mam swoje życie. Pracuję, mam znajomych, swoje sprawy…

— Praca? — przerwała mi Zośka. — W tym wieku? I co z tego masz? Sama jesteś. Dzieci nie masz. Chociaż matce pomóż.

To był cios poniżej pasa. Zawsze wiedziałam, że nie spełniam ich oczekiwań. Że jestem „inna”, „miastowa”, „egoistka”. Ale nigdy nie słyszałam tego tak otwarcie.

Wyszłam na podwórko, żeby się przewietrzyć. Powietrze było ciężkie od zapachu obornika i dymu z ogniska. Przypomniały mi się czasy dzieciństwa: bieganie boso po trawie, śmiech brata, ciepłe dłonie mamy. Ale to już nie wróci.

Wieczorem wróciłam do Warszawy z sercem ciężkim jak kamień. Całą drogę powtarzałam sobie: „Nigdy więcej. Nigdy więcej tam nie pojadę.”

Następnego ranka ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłam niechętnie — stał tam Tomek z koszem jabłek.

— Mogę wejść? — zapytał cicho.

Nie odpowiedziałam, tylko odsunęłam się na bok.

Usiedliśmy w kuchni. Tomek patrzył na swoje dłonie.

— Przepraszam za Zośkę. Ona… ona czasem przesadza. Ale mama naprawdę źle się czuje. Lekarz mówił, że powinna mieć kogoś przy sobie.

— A ty? — zapytałam ostro. — Ty tu mieszkasz, masz żonę, dzieci. Czemu to ja mam wszystko rzucić?

Tomek spuścił głowę.

— Bo ty możesz… Ty zawsze byłaś silniejsza.

Poczułam gniew i rozpacz jednocześnie.

— Silniejsza? Czyli co? Mam poświęcić swoje życie, bo wy nie potraficie się dogadać?

Tomek milczał długo.

— Mama cię kocha — powiedział w końcu. — Tylko nie umie tego okazać.

Poczułam łzy pod powiekami. Ile razy słyszałam już te słowa? Ile razy miałam tłumaczyć się z własnych wyborów?

Zamknęłam oczy i zobaczyłam siebie sprzed lat: młodą dziewczynę z walizką na dworcu PKS w Siedlcach. Jechałam do Warszawy na studia — pełna nadziei i strachu. Mama płakała, tata stał sztywno z boku. „Nie zapomnij o nas” — powiedziała wtedy mama.

Nie zapomniałam. Ale czy oni pamiętali o mnie?

W Warszawie nauczyłam się żyć po swojemu. Praca w wydawnictwie dawała mi satysfakcję, choć nie była łatwa. Miałam przyjaciółkę Basię, z którą chodziłyśmy na spacery po Łazienkach i piłyśmy wino na balkonie. Były też samotne wieczory i tęsknota za kimś bliskim — ale to był mój wybór.

Rodzina zawsze była gdzieś w tle: telefony na święta, paczki z domowymi przetworami, czasem krótka wizyta na wsi. Ale za każdym razem czułam się tam coraz bardziej obca.

Ostatnia rozmowa z Zośką była jak ostateczne przecięcie pępowiny.

Tomek siedział naprzeciwko mnie i czekał na odpowiedź.

— Nie wrócę tam — powiedziałam cicho. — Nie mogę żyć cudzym życiem.

Widziałam ból w jego oczach.

— A mama? — szepnął.

— Pomogę wam finansowo. Mogę załatwić opiekunkę albo dołożyć się do leków. Ale nie wrócę na wieś. Nie jestem już stamtąd.

Tomek skinął głową i wstał powoli.

— Wiesz… zawsze ci zazdrościłem odwagi — powiedział nagle przy drzwiach. — Ja nigdy bym się nie odważył wyjechać.

Zostałam sama z koszem jabłek na stole i tysiącem myśli w głowie.

Czy jestem egoistką? Czy mam prawo żyć po swojemu, skoro rodzina oczekuje ode mnie poświęcenia? Dlaczego kobieta zawsze musi wybierać między sobą a innymi?

Patrzę przez okno na szare ulice Warszawy i pytam siebie: czy naprawdę można być szczęśliwym tylko wtedy, gdy spełnia się cudze oczekiwania? A może czasem trzeba wybrać siebie – nawet jeśli boli?