Raz poprosiłam mamę, by zajęła się wnukami. Myślałam, że ich nie odtrąci, ale się myliłam…
— Mamo, proszę cię, tylko ten jeden raz. Ja naprawdę nie mam już wyjścia — powiedziałam przez telefon, ściskając w dłoni kubek zimnej kawy. Stałam w kuchni, patrząc na zegar. Za piętnaście minut powinnam wyjść do pracy, a dzieci jeszcze w piżamach.
— Nie mogę, Aniu. Mam swoje sprawy. Poza tym już mówiłam: nie jestem niańką — usłyszałam w słuchawce głos mojej mamy, zimny i stanowczy jak zawsze.
— Ale to twoje wnuki! — wyrwało mi się. — Chociaż raz mogłabyś mi pomóc. Przecież kiedyś sama mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza.
— Rodzina rodziną, ale ja już swoje wychowałam. Teraz chcę żyć dla siebie. Nie rozumiesz tego? — odparła i rozłączyła się bez słowa pożegnania.
Zostałam z tą ciszą w kuchni, która nagle wydała mi się obca i zimna. Michałek, mój najstarszy syn, wszedł do pomieszczenia i spojrzał na mnie pytająco.
— Mamo, babcia przyjdzie dzisiaj? — zapytał cicho.
Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się blado. — Nie, kochanie. Babcia jest zajęta.
To był kolejny raz, kiedy musiałam tłumaczyć dzieciom, dlaczego ich babcia nie chce z nimi spędzać czasu. Każdego miesiąca wydawałam prawie połowę pensji na świetlicę i opiekunki. Czułam się coraz bardziej zmęczona i samotna w tym wszystkim. Mój mąż, Tomek, pracował za granicą — wracał raz na dwa miesiące na kilka dni. Cały ciężar codzienności spadł na mnie.
Kiedy urodził się nasz trzeci syn, Staś, miałam nadzieję, że coś się zmieni. Że mama poczuje więź z najmłodszym wnukiem i może wtedy… może wtedy choć trochę mi pomoże. Ale rzeczywistość okazała się inna.
Pamiętam tamten dzień jak dziś. Staś miał trzy tygodnie. Byłam wykończona — nie spałam od kilku nocy, starsi chłopcy byli przeziębieni, a ja ledwo trzymałam się na nogach. Zadzwoniłam do mamy z ostatnią nadzieją.
— Mamo… ja już naprawdę nie daję rady. Czy mogłabyś zabrać chłopców na kilka godzin? Muszę się przespać, Staś płacze całą noc…
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Aniu, mówiłam ci już: ja nie mam siły na dzieci. Poza tym… nie chcę się mieszać w wasze sprawy. To twoje życie.
— Ale to też twoja rodzina! — krzyknęłam przez łzy.
— Przestań mnie szantażować emocjonalnie — odpowiedziała chłodno i odłożyła słuchawkę.
Wtedy coś we mnie pękło. Poczułam żal tak wielki, że aż trudno było oddychać. Przez kilka dni chodziłam jak cień po domu, automatycznie wykonując wszystkie obowiązki. Chłopcy pytali o babcię coraz rzadziej — chyba zaczynali rozumieć, że nie mogą na nią liczyć.
Któregoś dnia Michałek wrócił ze szkoły smutny.
— Mamo… Kuba powiedział, że jego babcia odbiera go codziennie ze szkoły i piecze z nim ciasto. Dlaczego nasza babcia nas nie chce?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przytuliłam go mocno i poczułam łzy napływające do oczu.
— Każda babcia jest inna, kochanie — wyszeptałam tylko.
W pracy też zaczęło się sypać. Szefowa coraz częściej patrzyła na mnie krzywo, bo musiałam wychodzić wcześniej albo brać wolne przez choroby dzieci. Czułam się jak w potrzasku: ani w domu nie miałam wsparcia, ani w pracy zrozumienia.
Pewnego dnia postanowiłam spróbować jeszcze raz. Zadzwoniłam do mamy i poprosiłam ją o spotkanie.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie w jej mieszkaniu. Mama wyglądała młodo jak na swój wiek — zadbana, elegancka, z nowym manicure.
— Mamo… czy ty mnie jeszcze kochasz? — zapytałam nagle, sama zaskoczona własnym pytaniem.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
— Oczywiście, że cię kocham. Ale to nie znaczy, że muszę poświęcać swoje życie twoim dzieciom.
— Ja nie chcę cię wykorzystywać… Po prostu czasem potrzebuję pomocy. Sama wiesz, jak ciężko jest być matką samotnie wychowującą trójkę dzieci…
Mama westchnęła i spojrzała przez okno.
— Aniu… ja całe życie byłam dla kogoś: dla twojego ojca, dla ciebie… Teraz chcę być dla siebie. Mam swoje plany, znajomych, wycieczki… Nie chcę wracać do pieluch i kaszek.
Zrobiło mi się przykro, ale próbowałam zrozumieć jej punkt widzenia. Może rzeczywiście miała dość po latach poświęceń? Może miała prawo do własnego życia?
Ale kiedy kilka dni później dowiedziałam się od sąsiadki mamy, że była widziana z córką swojej przyjaciółki na spacerze w parku — z jej wnukiem na rękach — poczułam ukłucie zdrady.
Wieczorem zadzwoniłam do niej jeszcze raz.
— Mamo… czy ty naprawdę nie masz czasu dla swoich wnuków? Bo widziałam cię z małym Antosiem pani Krysi…
Po drugiej stronie zapadła długa cisza.
— Aniu… Antoś jest spokojny. A twoi chłopcy są… trudni. Ty zawsze byłaś trudna — powiedziała cicho.
Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
— Czyli to moja wina? Że jestem trudna? Że moje dzieci są żywe?
Mama westchnęła ciężko.
— Nie o to chodzi… Po prostu… ja już nie mam siły na takie emocje.
Rozłączyłam się bez słowa. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim: o dzieciństwie bez czułości, o wiecznych wymaganiach i krytyce ze strony mamy. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: ona nigdy nie była matką taką, jakiej potrzebowałam. I nigdy nie będzie babcią dla moich dzieci taką, jakiej one potrzebują.
Od tamtej pory przestałam prosić ją o pomoc. Zaczęłam szukać wsparcia gdzie indziej — u sąsiadki pani Basi, która czasem odbiera chłopców ze szkoły; u koleżanki z pracy; nawet u opiekunki ze świetlicy, która stała się dla moich dzieci kimś bliskim.
Ale żal pozostał. I pytanie: czy naprawdę każda matka ma prawo wybrać siebie kosztem własnych dzieci i wnuków? Czy egoizm można usprawiedliwić zmęczeniem życiem?
Może to ja jestem zbyt wymagająca? A może po prostu miałam pecha do matki?
Czasem patrzę na moich chłopców i obiecuję sobie jedno: będę dla nich taką mamą i babcią, jakiej sama zawsze pragnęłam mieć.
Czy Wy też musieliście kiedyś pogodzić się z tym, że najbliżsi odwrócili się od Was wtedy, gdy najbardziej ich potrzebowaliście? Jak sobie z tym poradziliście?