Cień, który nie odpuszcza: Historia życia Magdaleny

— Wyjdź! — krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. — Nie chcę cię już widzieć!

Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż zadrżały szyby w oknach. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek po herbacie, który jeszcze przed chwilą podawałam mojej matce. Pachniało miętą i czymś jeszcze – czymś gorzkim, co od lat wisiało w powietrzu naszego mieszkania na warszawskim Bródnie.

Nazywam się Magdalena Nowicka. Mam 48 lat i od dziecka uczono mnie, że rodzina jest najważniejsza. Ale nikt nie powiedział, jak przetrwać, gdy ta rodzina staje się twoim największym wrogiem.

Moja matka, Barbara, była kobietą twardą jak stal. Ojciec zmarł, gdy miałam 12 lat – zawał serca po kolejnej kłótni o pieniądze. Zostałyśmy same: ja i ona, dwie kobiety pod jednym dachem, które nigdy nie potrafiły ze sobą rozmawiać. — Magda, nie płacz! — powtarzała mi zawsze. — Tylko słabi płaczą.

Ale ja płakałam. Po nocach, do poduszki, gdy nie widziała. Płakałam, gdy wracałam ze szkoły z kolejną piątką i słyszałam tylko: — Piątka? A czemu nie szóstka?

W liceum poznałam Pawła. Był inny niż wszyscy chłopcy z naszej dzielnicy – cichy, zamyślony, zaczytany w książkach o podróżach. Zakochałam się bez pamięci. Matka była przeciwna:

— On cię zostawi! Tacy zawsze zostawiają! — krzyczała.

Nie posłuchałam jej. Miałam 19 lat, kiedy zaszłam w ciążę. Paweł był przerażony, ale powiedział: — Damy radę. Kocham cię.

Ślub był skromny – tylko my, świadkowie i moja matka, która przez całą ceremonię patrzyła na Pawła jak na złodzieja. Zamieszkaliśmy u niej „na chwilę”, bo nie było nas stać na własne mieszkanie.

— Pamiętajcie: pod moim dachem moje zasady — powtarzała Barbara każdego dnia.

Paweł pracował jako bibliotekarz w pobliskiej szkole. Ja studiowałam zaocznie pedagogikę i opiekowałam się naszą córeczką, Zosią. Matka codziennie wypominała nam każdy grosz wydany na jedzenie czy prąd.

— Gdyby nie ja, żylibyście pod mostem! — mówiła z satysfakcją.

Paweł coraz częściej wracał późno do domu. Zaczęliśmy się kłócić – o pieniądze, o przyszłość, o to, że nie potrafię postawić się matce.

— Magda, musimy się wyprowadzić! — powtarzał. — Ona nas niszczy!

Ale ja się bałam. Bałam się świata bez jej pomocy i bałam się jej gniewu.

W końcu Paweł nie wytrzymał. Pewnego wieczoru spakował walizkę i wyszedł bez słowa. Zosia miała wtedy pięć lat.

— Widzisz? Miałam rację! — triumfowała matka. — Zawsze miałam rację!

Przez kolejne lata żyłam jak cień samej siebie. Pracowałam w przedszkolu, wieczorami dorabiałam korepetycjami. Zosia rosła na cichą, zamkniętą w sobie dziewczynkę. Często słyszałam od niej:

— Mamo, dlaczego babcia jest taka zła?

Nie umiałam odpowiedzieć.

Kiedy Zosia skończyła 18 lat, postanowiła wyjechać na studia do Krakowa. Pożegnała się ze mną chłodno:

— Mamo… ja już tu nie wrócę.

Zostałam sama z matką. Jej zdrowie zaczęło szwankować – cukrzyca, nadciśnienie, coraz częstsze pobyty w szpitalu. Opiekowałam się nią z obowiązku, nie z miłości.

— Gdyby nie ty… — zaczynała czasem przez łzy.

— Gdyby nie ja co? — pytałam z goryczą.

Nigdy nie odpowiedziała.

W zeszłym roku matka złamała biodro i trafiła do domu opieki. Sprzedałam mieszkanie na Bródnie i wynajęłam kawalerkę na Pradze. Po raz pierwszy poczułam ulgę – i pustkę tak wielką, że aż bolało.

Zosia przyjechała do mnie na święta po raz pierwszy od lat. Miała narzeczonego – Michała, informatyka z Katowic. Przy stole panowała niezręczna cisza.

— Mamo… — zaczęła Zosia niepewnie — Czy ty jesteś szczęśliwa?

Zatkało mnie.

— Nie wiem — wyszeptałam po chwili.

Po kolacji Michał zaproponował spacer nad Wisłą. Szliśmy we troje w milczeniu. W końcu Michał powiedział:

— Pani Magdo… Zosia często mówi o pani. O tym, jak bardzo pani ją kocha… Ale też o tym, jak trudno było wam żyć razem z babcią.

Zatrzymałam się i spojrzałam na córkę:

— Przepraszam cię… Za wszystko.

Zosia przytuliła mnie mocno pierwszy raz od dzieciństwa.

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na ludzi spieszących do pracy. Myślę o Pawle – czasem pisze do mnie krótkie maile z Norwegii, gdzie ułożył sobie życie na nowo. Myślę o matce – czy żałuje? Czy ja powinnam żałować?

Cień przeszłości wciąż za mną chodzi. Ale może czas wybaczyć sobie i innym? Może czas przestać żyć cudzymi oczekiwaniami?

Czy można naprawdę zacząć od nowa po tylu latach bólu? Czy wy też nosicie w sobie taki cień?