Miłość na odległość: Czy ekran komputera wystarczy, by zbudować szczęście?
– Czy ty naprawdę w to wierzysz, Aniu? – głos mojej mamy drżał, jakby zaraz miała się rozpłakać albo wybuchnąć gniewem. – Że można pokochać kogoś przez internet? Że to wystarczy, żeby z nim spędzić resztę życia?
Patrzyłam na nią przez łzy. W mojej głowie kłębiły się myśli: czy ona ma rację? Czy ja naprawdę jestem aż tak naiwna? Ale przecież Piotr był dla mnie wszystkim. Od miesięcy rozmawialiśmy codziennie – najpierw przez wiadomości, potem przez długie rozmowy na Skype’ie. Znałam każdy szczegół jego życia: ulubioną kawę z mlekiem, strach przed burzą, wspomnienia z dzieciństwa w małej wsi pod Lublinem. On znał moje lęki, marzenia i wszystkie te drobne rzeczy, których nie mówi się nikomu poza najbliższymi.
– Mamo, ja go kocham – wyszeptałam. – Wiem, że to brzmi dziwnie, ale czuję, jakbyśmy znali się od zawsze.
Mama westchnęła ciężko i wyszła z kuchni. Zostałam sama z kubkiem zimnej herbaty i poczuciem winy. Tata nie odzywał się wcale – od tygodni unikał rozmów o Piotrze. Moja młodsza siostra, Ola, tylko przewracała oczami, gdy opowiadałam o naszych planach.
A plan był szalony: ślub. Ślub z człowiekiem, którego nigdy nie widziałam na żywo. Piotr mieszkał w Lublinie, ja w Szczecinie. Poznaliśmy się na portalu randkowym dla ludzi po przejściach – oboje mieliśmy za sobą nieudane związki i złamane serca. On pisał piękne listy, ja odpowiadałam równie szczerze. Z czasem rozmowy stały się codziennością, a świat poza ekranem wydawał się coraz mniej ważny.
Kiedy Piotr oświadczył mi się przez kamerę, płakałam ze szczęścia. Przysłał mi pierścionek pocztą – srebrny, z maleńkim ametystem. Wysłałam mu zdjęcie mojej dłoni z pierścionkiem i uśmiechem tak szerokim, że aż bolały mnie policzki.
Przygotowania do ślubu były jak sen. Wszystko załatwialiśmy przez internet: sala weselna w Lublinie, sukienka zamówiona online, zaproszenia wysłane mailem. Rodzina Piotra była równie sceptyczna jak moja – jego mama zadzwoniła do mnie raz i powiedziała chłodno:
– Mam nadzieję, że nie robisz tego dla pieniędzy.
Zamurowało mnie. Przecież nie chodziło o żadne pieniądze! Chciałam tylko być szczęśliwa.
Dzień ślubu nadszedł szybciej, niż się spodziewałam. Jechałam pociągiem do Lublina z sercem w gardle i walizką pełną marzeń. Wysiadłam na dworcu i zobaczyłam go – stał pod zegarem, trzymając bukiet białych róż. Był wyższy niż myślałam, miał ciepłe oczy i lekko drżące dłonie.
– Aniu… – powiedział cicho i przytulił mnie tak mocno, jakby bał się, że zaraz zniknę.
Ślub był skromny – tylko najbliższa rodzina i kilku przyjaciół Piotra. Moja rodzina nie przyjechała. Mama napisała mi rano SMS-a: „Nie mogę tego zaakceptować. Przepraszam.”
Stałam przed ołtarzem z obcymi ludźmi wokół i czułam się jak bohaterka filmu, który ktoś inny napisał za mnie scenariusz. Piotr patrzył na mnie z miłością, ale w jego oczach widziałam też cień niepokoju.
Pierwsza noc razem była dziwna. Byliśmy sobie bliscy przez ekran komputera, ale w rzeczywistości wszystko wydawało się inne: jego zapach, sposób mówienia, nawet dotyk dłoni. Leżeliśmy obok siebie w łóżku i milczeliśmy.
– Myślisz… że to się uda? – zapytałam szeptem.
Piotr długo milczał.
– Nie wiem – odpowiedział w końcu. – Ale chcę spróbować.
Pierwsze tygodnie były trudne. Okazało się, że Piotr ma swoje przyzwyczajenia, których nie znałam: lubił spać przy otwartym oknie nawet zimą, nie znosił mojej ulubionej muzyki i miał zwyczaj zostawiać brudne naczynia wszędzie tam, gdzie akurat skończył jeść. Ja tęskniłam za domem, za mamą i Olą. Czułam się obco w jego mieszkaniu pełnym pamiątek po poprzednim życiu.
Pewnego wieczoru pokłóciliśmy się o drobiazg – o to, kto powinien wyrzucić śmieci. Krzyczałam przez łzy:
– Myślałam, że będzie inaczej! Że będziemy szczęśliwi!
Piotr patrzył na mnie bezradnie.
– Ja też tak myślałem… Ale życie to nie jest bajka z internetu.
Zaczęliśmy się oddalać. Coraz częściej wychodził z kolegami na piwo, ja zamykałam się w sypialni i płakałam do poduszki. Pisałam długie maile do mamy, ale ona odpowiadała krótko: „Wróć do domu.”
Któregoś dnia Piotr wrócił późno w nocy i powiedział:
– Aniu… Ja nie wiem, czy to ma sens. Chyba lepiej będzie, jeśli każde z nas pójdzie swoją drogą.
Poczułam ulgę i ból jednocześnie. Spakowałam walizkę i wróciłam do Szczecina.
Mama przytuliła mnie bez słowa. Ola podała mi kubek gorącej herbaty i powiedziała:
– Może musiałaś to przeżyć, żeby wiedzieć, czego naprawdę chcesz?
Dziś patrzę na pierścionek leżący na dnie szuflady i zastanawiam się: czy można naprawdę pokochać kogoś przez ekran komputera? Czy miłość online ma szansę przetrwać spotkanie z rzeczywistością? A może czasem trzeba upaść bardzo nisko, żeby nauczyć się czegoś o sobie?
A wy… wierzycie jeszcze w bajki z internetu?