Przyjechałam do syna odpocząć, a zostałam gosposią – czy naprawdę tak wygląda wdzięczność?

— Mamo, możesz mi podać sól? — głos Roberta odbił się echem w kuchni, gdzie stałam z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, szorując przypalone garnki.

Nie odpowiedziałam od razu. Zamiast tego spojrzałam na swoje popękane dłonie, na których wciąż widniały ślady po dzisiejszym sprzątaniu. Przyjechałam do nich z nadzieją na odpoczynek, a tymczasem już trzeci dzień z rzędu czułam się jak niewidzialna pomoc domowa.

Pamiętam, jak jeszcze tydzień temu siedziałam na ławce przed domem w naszej małej miejscowości pod Radomiem i rozmawiałam z sąsiadką, panią Haliną. — Jedź, Krysiu, zobaczysz, jak im się żyje w tym wielkim mieście! Odpoczniesz, pozwiedzacie coś razem — mówiła z uśmiechem. Wtedy naprawdę wierzyłam, że tak będzie.

Pierwszego dnia po przyjeździe do Warszawy Robert i Ela powitali mnie dość chłodno. Ela rzuciła tylko: — Rozgość się, mamo — i zniknęła w sypialni z laptopem. Robert był zajęty telefonem służbowym. Pomyślałam: „Może są zmęczeni po pracy, nie będę przeszkadzać”.

Ale już następnego ranka, kiedy weszłam do kuchni, zobaczyłam stertę brudnych naczyń, okruchy na stole i rozlane mleko na blacie. Z przyzwyczajenia zaczęłam sprzątać. W końcu nie mogłam patrzeć na ten bałagan. Po godzinie kuchnia lśniła czystością.

— O, super, że posprzątałaś — rzuciła Ela przelotnie, nawet nie patrząc mi w oczy. Robert tylko wzruszył ramionami.

Kolejne dni wyglądały podobnie. Pranie, prasowanie, wynoszenie śmieci. Nawet łazienka prosiła się o porządki. Czułam się coraz bardziej zmęczona i rozczarowana. Przecież to miał być mój czas na odpoczynek! Chciałam porozmawiać z synem, pójść razem na spacer po Łazienkach, wypić kawę w jakiejś kawiarni. Zamiast tego wieczorami siedzieli przed telewizorem lub komputerem.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę.

— Robert, moglibyśmy jutro gdzieś razem wyjść? Może do parku albo na lody?

Spojrzał na mnie zdziwiony.

— Mamo, mamy dużo pracy. Może innym razem.

Ela nawet nie oderwała wzroku od ekranu.

— Mamo, jeśli chcesz gdzieś iść, to idź sama. My naprawdę nie mamy czasu.

Poczułam się jak piąte koło u wozu. Przecież przyjechałam tu dla nich! Chciałam być częścią ich życia, a nie tylko sprzątaczką.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: „Może przesadzam? Może powinnam być wdzięczna, że w ogóle mogę tu być?” Ale przecież nie o to chodziło…

Następnego dnia postanowiłam nie sprzątać. Zaparzyłam sobie kawę i usiadłam przy stole z książką. Po południu Ela weszła do kuchni i spojrzała na blat pełen okruchów.

— Mamo, mogłabyś ogarnąć kuchnię? My naprawdę nie mamy kiedy.

Zacisnęłam zęby.

— Ela, ja tu przyjechałam odpocząć, a nie was wyręczać we wszystkim.

Spojrzała na mnie zaskoczona.

— Ale przecież zawsze to robiłaś…

Wtedy dotarło do mnie, że przez lata sama ich tego nauczyłam. Zawsze byłam tą „zaradną mamą”, która wszystko zrobi najlepiej i najciszej. Teraz oni traktowali to jak coś oczywistego.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Postanowiłam powiedzieć wszystko, co leżało mi na sercu.

— Robert, Ela… Chciałam wam powiedzieć coś ważnego. Przyjechałam tu nie po to, żeby sprzątać czy gotować. Chciałam spędzić z wami czas. Porozmawiać, pośmiać się… Być po prostu mamą i teściową, a nie gosposią.

Robert spuścił wzrok.

— Przepraszam, mamo… Nie pomyślałem o tym w ten sposób.

Ela milczała przez chwilę.

— Może rzeczywiście trochę przesadziliśmy…

Ale czy te słowa coś zmieniły? Kolejnego dnia znów byłam sama w mieszkaniu. Oni wyszli do pracy wcześnie rano, zostawiając po sobie bałagan i kartkę: „Zrobisz nam obiad? Wracamy późno”.

Wtedy poczułam coś dziwnego – żal pomieszany ze złością i bezsilnością. Czy naprawdę tak wygląda dorosłość mojego syna? Czy tak wygląda wdzięczność za lata poświęceń?

Spakowałam walizkę jeszcze tego samego wieczoru. Rano zostawiłam im liścik: „Dziękuję za gościnę. Wracam do domu. Mama”.

W pociągu do Radomia patrzyłam przez okno na mijające pola i lasy. W sercu miałam pustkę i mnóstwo pytań bez odpowiedzi.

Czy naprawdę wychowałam syna na człowieka obojętnego? Czy to ja jestem winna tej sytuacji? A może takie są dzisiejsze czasy – każdy myśli tylko o sobie?

Czasem zastanawiam się: czy warto było tyle poświęcać dla rodziny? Czy kiedyś docenią to wszystko, co dla nich zrobiłam? Może powinnam nauczyć się myśleć o sobie…

A wy? Jak byście postąpili na moim miejscu? Czy powinnam była powiedzieć im więcej – czy może lepiej milczeć i zaakceptować rzeczywistość?