„Córka mówi, że jestem toksyczna. A ja po prostu za nią tęsknię”: Historia Krystyny

– Mamo, proszę cię, nie dzwoń do mnie pięć razy dziennie! – Ania niemal krzyknęła przez telefon. Słyszałam w jej głosie zniecierpliwienie, którego nie potrafiłam zrozumieć. Przecież zawsze byłam przy niej. Zawsze chciałam wiedzieć, czy wszystko u niej w porządku.

Odkąd pamiętam, Anka była moim całym światem. Kiedy miała sześć lat, jej ojciec spakował walizkę i wyszedł z domu. Nie obejrzał się nawet za siebie. Zostałyśmy same w naszym dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Wtedy przysięgłam sobie, że nigdy nie pozwolę jej poczuć się opuszczoną. Byłam dla niej i matką, i ojcem. Pracowałam na dwa etaty – rano w szkole jako woźna, wieczorami sprzątałam klatki schodowe. Wszystko po to, by miała co jeść, w co się ubrać i żeby mogła chodzić na zajęcia z baletu, o których marzyła.

Pamiętam, jak wracałam do domu późnym wieczorem, a ona już spała. Siadałam wtedy na brzegu jej łóżka i głaskałam ją po włosach. Czasem płakałam po cichu, żeby nie usłyszała. Byłam zmęczona, ale szczęśliwa, że mam ją przy sobie.

Kiedy Anka dorastała, coraz częściej słyszałam od znajomych: „Krystyna, pozwól jej trochę odetchnąć”. Ale jak miałam to zrobić? Przecież świat jest taki niebezpieczny! Bałam się o nią na każdym kroku. Gdy wracała później niż zwykle, nie spałam do rana. Gdy zaczęła spotykać się z chłopakami, miałam ochotę zadzwonić do każdego z nich i zapytać, jakie ma zamiary wobec mojej córki.

– Mamo, nie przesadzaj! – śmiała się wtedy Anka. – Nie jestem już dzieckiem.

Ale dla mnie zawsze była moją małą dziewczynką.

Kiedy dostała się na studia na Uniwersytecie Warszawskim, byłam dumna jak paw. Ale jednocześnie czułam strach. Wynajęła pokój na Ochocie i wyprowadziła się z domu. Nagle zrobiło się cicho. Zbyt cicho. Każdego dnia dzwoniłam do niej rano i wieczorem. Pytałam, czy jadła śniadanie, czy nie zapomniała o zajęciach, czy nie jest jej zimno.

– Mamo, daj mi trochę przestrzeni – mówiła coraz częściej.

Nie rozumiałam tego słowa. Przestrzeń? Przecież ja tylko chciałam jej dobra.

Z czasem zaczęły się kłótnie. Najpierw o drobiazgi: dlaczego nie odbiera telefonu, dlaczego nie przyjeżdża na niedzielny obiad. Potem o poważniejsze sprawy: o jej chłopaka Pawła, którego nie polubiłam od pierwszego wejrzenia.

– On cię wykorzystuje – powiedziałam jej kiedyś prosto w oczy.
– Mamo! Przestań! To moje życie!

Pamiętam ten dzień jak dziś. Wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami. Siedziałam potem sama w kuchni i patrzyłam na jej ulubiony kubek z kotkiem. Zrobiło mi się zimno i pusto.

Z czasem nasze rozmowy stawały się coraz rzadsze. Coraz częściej słyszałam w jej głosie irytację.

– Mamo, jesteś toksyczna – powiedziała mi pewnego dnia przez telefon.

To słowo uderzyło mnie jak policzek. Toksyczna? Ja? Przecież wszystko robiłam dla niej! Poświęciłam całe życie!

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok i płakałam w poduszkę. Może rzeczywiście przesadzam? Może powinnam dać jej więcej wolności?

Ale jak mam to zrobić? Jak mam przestać być matką?

Kilka dni później zadzwoniła do mnie sąsiadka z parteru:
– Pani Krystyno, widziałam pani córkę z jakimś chłopakiem pod blokiem. Wyglądała na szczęśliwą.

Zrobiło mi się przykro. Dlaczego nie powiedziała mi, że przyjeżdża?

Postanowiłam do niej zadzwonić.
– Aniu, dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
– Bo wiedziałam, że będziesz komentować! – odpowiedziała zirytowana.
– Chciałam tylko wiedzieć…
– Mamo! Daj mi żyć!

Znowu płakałam całą noc.

W pracy koleżanki mówiły:
– Krystyna, musisz ją puścić. Dzieci dorastają.
Ale jak mam puścić? Przecież ona jest moim jedynym dzieckiem! Moim wszystkim!

Zaczęłam chodzić do psychologa w pobliskiej przychodni. Pani Marta była młoda i uśmiechnięta.
– Pani Krystyno – powiedziała mi kiedyś – czasem największą miłością jest pozwolić odejść.
Nie rozumiałam tego wtedy. Jak można kochać i pozwolić odejść?

W międzyczasie Anka zaręczyła się z Pawłem. Nie zaprosiła mnie na zaręczyny. Dowiedziałam się od sąsiadki.
Zadzwoniłam do niej zapłakana:
– Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?
– Bo wiedziałam, że będziesz niezadowolona! – odpowiedziała chłodno.
– Ale ja chcę być częścią twojego życia!
– Mamo…
I rozłączyła się.

Przez kilka tygodni nie rozmawiałyśmy wcale. Czułam się jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Chodziłam po domu bez celu, patrzyłam na stare zdjęcia Ani z dzieciństwa i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd.

W końcu napisałam do niej list:
„Aniu,
Wiem, że bywam nadopiekuńcza. Wiem też, że czasem przesadzam. Ale robię to wszystko z miłości. Jesteś moim jedynym dzieckiem i bardzo za Tobą tęsknię. Chciałabym być częścią Twojego życia, ale jeśli tego nie chcesz – uszanuję to.
Kocham Cię,
Mama”

Nie odpisała od razu. Po tygodniu zadzwoniła:
– Mamo… możemy się spotkać?

Spotkałyśmy się w kawiarni na Nowym Świecie. Była poważna i trochę smutna.
– Mamo – zaczęła – ja Cię kocham. Ale musisz pozwolić mi żyć po swojemu.
Patrzyłam na nią przez łzy.
– Boję się o Ciebie…
– Wiem… Ale jestem dorosła.

Rozmawiałyśmy długo. O wszystkim i o niczym. Na koniec przytuliłyśmy się mocno.
Od tamtej pory staram się dzwonić rzadziej. Staram się nie komentować jej wyborów. To trudne – każdego dnia walczę ze sobą.
Czasem czuję się samotna jak nigdy wcześniej.
Ale wiem jedno: kocham ją nad życie i zawsze będę przy niej – nawet jeśli tylko z daleka.

Czy można przestać być matką? Czy można nauczyć się kochać mniej… albo inaczej? Może Wy macie podobne doświadczenia? Jak radzicie sobie z samotnością i tęsknotą za dorosłymi dziećmi?