Sylwestrowa Noc, Która Zmieniła Wszystko: Opowieść o Rodzinnych Tajemnicach i Pragnieniach

— Mamo, możesz nalać mi jeszcze trochę kompotu? — głos mojej wnuczki Marysi wyrwał mnie z zamyślenia. Siedzieliśmy wszyscy przy świątecznym stole, a za oknem już rozbłyskiwały pierwsze fajerwerki. Sylwester zawsze był dla naszej rodziny czymś więcej niż tylko końcem roku. To był czas podsumowań, nadziei i — jak się okazało — niespodzianek.

Zosia, moja córka, wyglądała na wyjątkowo podekscytowaną. Krzysztof, jej mąż, uśmiechał się tajemniczo. W pewnym momencie Zosia wstała i stuknęła łyżeczką w kieliszek.

— Kochani, mamy dla was niespodziankę! — powiedziała, a jej głos lekko drżał z emocji.

Wszyscy spojrzeliśmy na nią z zaciekawieniem. Krzysztof wyjął z kieszeni kopertę i podał ją Zosi. Ta otworzyła ją powoli, niemal teatralnie. Przez chwilę panowała cisza, którą przerywały tylko odgłosy zegara i ciche rozmowy dzieci.

— Będziemy mieli drugą córeczkę! — ogłosiła Zosia, a jej oczy zaszkliły się łzami szczęścia.

Wszyscy zaczęli klaskać i gratulować. Marysia podskoczyła z radości, a mój mąż Andrzej uśmiechnął się szeroko, choć widziałam w jego oczach cień rozczarowania. On zawsze marzył o wnuku, o kimś, komu mógłby przekazać swoje pasje do majsterkowania i wędkarstwa.

Ja sama poczułam dziwną mieszankę radości i… lekkiego zdziwienia. Kolejna dziewczynka w rodzinie? Przecież już mamy Marysię, a ja sama wychowałam dwie córki. Czy to źle, że przez chwilę pomyślałam: „A może chłopiec byłby lepszy?” Zaraz potem ogarnęło mnie poczucie winy. Przecież najważniejsze jest zdrowie dziecka.

Po chwili rozmowy zeszły na inne tematy, ale ja nie mogłam przestać myśleć o tej kopercie. Przypomniały mi się czasy, gdy sama byłam w ciąży z Zosią. Moja mama wtedy powiedziała: „Najważniejsze, żeby było zdrowe” — ale w jej głosie słyszałam nutkę żalu, że nie będzie wnuka. Czy powielam ten schemat?

Nagle usłyszałam podniesione głosy z kuchni. To Andrzej rozmawiał z Krzysztofem:

— No trudno, może następnym razem będzie chłopak — powiedział Andrzej pół żartem, pół serio.

Krzysztof odpowiedział spokojnie:

— Najważniejsze, żeby Zosia i dziecko były zdrowe.

Ale Andrzej nie odpuszczał:

— Wiesz, zawsze marzyłem o tym, żeby nauczyć wnuka łowić ryby. Dziewczynki to co innego…

Poczułam ukłucie złości. Czy naprawdę płeć dziecka jest aż tak ważna? Przecież Marysia uwielbia chodzić z dziadkiem na ryby! Wstałam i weszłam do kuchni.

— Andrzeju, przestań już z tymi chłopcami! — powiedziałam ostrzej niż zamierzałam. — Dziewczynki też mogą być wspaniałe!

Andrzej spojrzał na mnie zaskoczony. Krzysztof spuścił wzrok.

Wróciłam do salonu i usiadłam obok Zosi. Spojrzała na mnie pytająco.

— Mamo, czy ty też chciałaś mieć syna? — zapytała cicho.

Zatkało mnie na chwilę. Przecież nigdy jej tego nie mówiłam. Ale prawda była taka, że kiedyś marzyłam o synu. Wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądał, jak będziemy razem chodzić na spacery po lesie… Ale potem pojawiły się Zosia i Ania — moje dwie cudowne córki — i te marzenia gdzieś się rozmyły.

— Może kiedyś o tym myślałam — odpowiedziałam szczerze. — Ale nigdy nie zamieniłabym was na nikogo innego.

Zosia uśmiechnęła się przez łzy.

— Wiesz, czasem mam wrażenie, że wszyscy oczekują ode mnie czegoś innego niż ja sama chcę — powiedziała nagle. — Krzysztof chciałby syna, tata też… A ja po prostu chcę być dobrą mamą.

Przytuliłam ją mocno.

— Najważniejsze to być szczęśliwym z tym, co się ma — szepnęłam jej do ucha.

Nagle do pokoju wbiegła Marysia z petardą w ręku.

— Babciu! Chodź zobaczyć fajerwerki!

Wyszłyśmy razem na balkon. Niebo rozświetlały kolorowe światła. Marysia śmiała się głośno, a ja patrzyłam na nią z czułością i dumą.

Ale gdzieś w środku czułam niepokój. Czy naprawdę potrafię zaakceptować wszystko takim, jakie jest? Czy nie przenoszę swoich niespełnionych marzeń na dzieci i wnuki?

Po północy wszyscy składaliśmy sobie życzenia. Andrzej podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.

— Przepraszam za te głupie teksty o chłopcu — powiedział cicho. — Po prostu… sam nie wiem czemu to takie ważne.

Uśmiechnęłam się smutno.

— Może czasem za bardzo żyjemy tym, czego nam brakowało — odpowiedziałam.

Wieczór powoli dobiegał końca. Goście zaczęli się rozchodzić do domów. Zosia i Krzysztof zostali jeszcze chwilę porozmawiać.

— Mamo — zaczęła Zosia niepewnie — czy myślisz, że będę dobrą mamą dla dwóch dziewczynek?

Spojrzałam jej prosto w oczy.

— Jesteś najlepszą mamą, jaką mogłyby mieć twoje córki — powiedziałam bez wahania.

Zosia uśmiechnęła się szeroko i przytuliła mnie mocno.

Kiedy zostałam sama w kuchni, patrzyłam przez okno na cichnące już fajerwerki. W głowie kłębiły mi się myśli: Czy naprawdę potrafimy zaakceptować życie takim, jakie jest? Czy umiemy cieszyć się tym, co mamy, zamiast tęsknić za tym, czego nam brakuje?

Może właśnie na tym polega prawdziwe szczęście? Co wy o tym myślicie?