Dziwna teściowa: spór o czas i niespodziewana wizyta na wsi
– Naprawdę nie rozumiem, dlaczego musisz tyle spać, Marto. Kiedyś kobiety wstawały o świcie i nikt nie narzekał – usłyszałam przez drzwi, zanim jeszcze otworzyłam oczy. Głos mojej teściowej Haliny był jak budzik, którego nie da się wyłączyć. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko sen, ale niestety – rzeczywistość była bardziej uparta niż moje marzenia o spokojnym poranku.
Przyjechałam na wieś do rodziców mojego męża, Pawła, z zamiarem odpoczynku. Wzięłam kilka dni urlopu, żeby nie tylko spędzić czas z rodziną, ale też po prostu odetchnąć od miejskiego zgiełku i pracy w korporacji. Paweł był tu już od tygodnia – pomagał ojcu przy remoncie stodoły. Miałam nadzieję, że razem znajdziemy chwilę dla siebie, może pójdziemy na spacer po lesie albo po prostu poleżymy na trawie, patrząc w niebo. Ale od pierwszych minut wszystko zaczęło się komplikować.
Halina Nowak zawsze była kobietą z zasadami. Miała swoje rytuały i oczekiwała, że wszyscy wokół będą się do nich stosować. Kiedy weszłam do kuchni, już czekała na mnie z filiżanką kawy i spojrzeniem, które mówiło: „Nie licz na taryfę ulgową”.
– Dzień dobry – powiedziałam niepewnie.
– Dzień dobry. Kawa już stygnie. Paweł z ojcem są w stodole od szóstej. Może byś im pomogła? – rzuciła bez cienia uśmiechu.
Zacisnęłam zęby. Przecież przyjechałam tu odpocząć! Ale wiedziałam, że każda próba tłumaczenia się skończy się wykładem o obowiązkach żony i synowej. Usiadłam więc przy stole i zaczęłam pić kawę, czując na sobie jej wzrok.
– W mieście to pewnie wszystko inaczej – zaczęła nagle. – Tam można spać do południa i nikt nie ma pretensji. Ale tu jest gospodarstwo. Tu się pracuje.
– Wiem, mamo Halino – odpowiedziałam cicho. – Ale chciałam trochę odpocząć. W pracy mam ostatnio dużo stresu…
– Stres? – przerwała mi. – Stres to ja miałam, jak wojna była! Teraz młodzi to byle co nazywają problemem.
Poczułam, jak narasta we mnie złość. Nie chciałam się kłócić, ale czułam się jak intruz we własnym życiu. Paweł wszedł do kuchni cały w pyle i uśmiechnął się do mnie szeroko.
– Cześć kochanie! Dobrze spałaś?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Halina już była przy nim.
– Twoja żona jeszcze śpi, kiedy my tu harujemy! – powiedziała głośno.
Paweł spojrzał na mnie przepraszająco.
– Mamo, Marta jest zmęczona po pracy…
– Praca! – prychnęła Halina. – Praca przy komputerze to nie praca!
Wiedziałam, że ten dzień będzie długi. Po śniadaniu próbowałam znaleźć chwilę dla siebie – wyszłam na podwórko z książką, ale Halina zaraz znalazła mi zajęcie: „Może byś pomogła obrać ziemniaki? Albo nakarmić kury?”. Czułam się jak dziecko na koloniach u surowej ciotki.
Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole. Ojciec Pawła milczał, jak zwykle. Paweł próbował rozładować atmosferę żartami, ale Halina była nieugięta.
– Marta, ile razy w tygodniu gotujesz obiady? – zapytała nagle.
Zaskoczona spojrzałam na nią.
– No… dwa-trzy razy? Często zamawiamy coś z Pawłem albo jemy na mieście…
Halina pokręciła głową z dezaprobatą.
– Kiedyś kobieta gotowała codziennie. I jeszcze piekła chleb! Teraz wszystko gotowe albo z restauracji…
Poczułam się upokorzona. Paweł ścisnął moją dłoń pod stołem.
– Mamo, czasy się zmieniły…
– Może i tak – odpowiedziała chłodno. – Ale rodzina to rodzina. Trzeba dbać o siebie nawzajem.
Następnego dnia postanowiłam wyjść na spacer sama. Potrzebowałam oddechu. Szłam przez pola i myślałam o tym wszystkim: o presji bycia „idealną synową”, o tym, jak trudno pogodzić oczekiwania innych z własnymi potrzebami. Czy naprawdę jestem taka zła? Czy to ja jestem problemem?
Kiedy wróciłam, Halina czekała na mnie w kuchni.
– Gdzie byłaś? – zapytała ostro.
– Na spacerze. Musiałam trochę pomyśleć…
– Myśleć? Lepiej byś pomogła Pawłowi!
Nie wytrzymałam.
– Mamo Halino, ja też jestem człowiekiem! Potrzebuję chwili dla siebie! Nie jestem maszyną do pracy!
Zapadła cisza. Nawet ojciec Pawła podniósł wzrok znad talerza.
Halina patrzyła na mnie długo, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu.
– Może masz rację… – powiedziała w końcu cicho. – Ale ja całe życie pracowałam dla rodziny. Nie umiem inaczej.
Wyszłam przed dom i usiadłam na schodach. Paweł przyszedł za mną.
– Przepraszam za mamę… Ona po prostu nie zna innego życia.
Przytulił mnie mocno.
Tamtego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, jak trudno jest znaleźć równowagę między własnym szczęściem a oczekiwaniami innych. Czy zawsze musimy wybierać? Czy można być sobą i jednocześnie nie ranić bliskich?
Może każdy z nas nosi w sobie swoje lęki i przyzwyczajenia? Może warto czasem spróbować spojrzeć na siebie nawzajem z większą wyrozumiałością? Co wy o tym myślicie?