Zaprosiłam byłą synową do domu – teraz mój syn jest mi obcy. Czy naprawdę popełniłam błąd?
– Mamo, czy ty naprawdę musiałaś ją tu sprowadzać? – Michał stał w progu kuchni, z twarzą napiętą jak struna. W jego oczach widziałam żal i coś jeszcze – może rozczarowanie? Może gniew?
Zamieszałam herbatę, próbując ukryć drżenie rąk. – Michał, Ania nie miała dokąd pójść. Wiesz, że jej matka jest chora, a ojciec od lat nie żyje. Nie mogłam pozwolić, żeby ona i Zosia zostały na ulicy.
– To nie jest twoja sprawa! – wybuchł. – To mój rozwód, moje życie!
Wtedy po raz pierwszy poczułam się jak intruz w życiu własnego dziecka. Przez tyle lat byłam dla niego wszystkim – ojcem, matką, przyjaciółką. Odkąd jego ojciec odszedł, kiedy Michał miał zaledwie pięć lat, przysięgłam sobie, że nigdy nie pozwolę mu poczuć się opuszczonym. Pracowałam na dwa etaty, szyłam mu stroje na przedstawienia w przedszkolu, uczyłam jeździć na rowerze i tłumaczyłam świat. Byliśmy drużyną.
A potem pojawiła się Ania. Dziewczyna z sąsiedztwa, cicha i zamyślona. Michał zakochał się w niej po uszy już w liceum. Byli młodzi, naiwni i pełni marzeń. Gdy Ania zaszła w ciążę, miał zaledwie dwadzieścia jeden lat. Pamiętam ten wieczór: Michał przyszedł do mnie blady jak ściana.
– Mamo… będę ojcem.
Nie krzyczałam. Nie płakałam. Przytuliłam go i powiedziałam: „Poradzimy sobie”. Bo przecież zawsze sobie radziłyśmy – ja i on.
Ślub był skromny, ale szczery. Przez chwilę wydawało się, że wszystko się ułożyło. Urodziła się Zosia – moja pierwsza wnuczka. Michał pracował w magazynie, Ania studiowała zaocznie pedagogikę. Pomagałam im jak mogłam: gotowałam obiady, odbierałam Zosię z przedszkola, płaciłam rachunki, gdy brakowało pieniędzy.
Ale coś zaczęło się psuć. Michał coraz częściej wracał późno do domu, był rozdrażniony i zamknięty w sobie. Ania płakała po nocach w mojej kuchni.
– On mnie już nie kocha – szeptała drżącym głosem.
– To minie – pocieszałam ją, choć sama nie byłam tego pewna.
Pewnego dnia Michał oznajmił: „Odchodzę”. Po prostu spakował torbę i wyszedł. Zostawił Anię i Zosię bez słowa wyjaśnienia.
Przez kilka miesięcy próbowałam go przekonać do powrotu. Dzwoniłam, pisałam wiadomości, prosiłam o rozmowę. Bez skutku. Michał zamieszkał z nową dziewczyną – Martą, koleżanką z pracy.
Ania została sama w wynajmowanym mieszkaniu z dzieckiem i kredytem na głowie. Pewnego wieczoru przyszła do mnie zapuchnięta od płaczu.
– Pani Haniu… ja już nie daję rady.
Nie zastanawiałam się długo. Zaproponowałam jej pokój u siebie. Wiedziałam, że to ryzykowne – ale przecież to matka mojej wnuczki! Czy mogłam postąpić inaczej?
Przez pierwsze tygodnie było ciężko. Zosia tęskniła za tatą, Ania szukała pracy i chodziła na rozmowy kwalifikacyjne. Ja gotowałam obiady dla trzech osób i próbowałam być wsparciem dla wszystkich.
Aż pewnego dnia Michał przyszedł do domu. Zobaczył Anię przy stole i Zosię bawiącą się klockami na dywanie.
– Co wy tu robicie? – zapytał lodowatym tonem.
– Mieszkamy tu teraz – odpowiedziała cicho Ania.
Michał spojrzał na mnie z wyrzutem:
– To miał być mój dom! Jak mogłaś?
Od tamtej pory nasze relacje zaczęły się psuć jeszcze bardziej. Michał coraz rzadziej dzwonił, unikał spotkań rodzinnych. Gdy przychodził po Zosię na weekendy, ledwo się do mnie odzywał.
Czułam się rozdarta między lojalnością wobec syna a współczuciem dla Ani i wnuczki. Widziałam, jak bardzo Ania stara się stanąć na nogi: znalazła pracę w szkole podstawowej jako nauczycielka wspomagająca, zaczęła chodzić na terapię. Zosia powoli odzyskiwała radość życia.
Ale Michał… On oddalał się coraz bardziej. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie:
– Mamo, musimy porozmawiać.
Spotkaliśmy się w kawiarni na rogu.
– Czuję się zdradzony – powiedział bez ogródek. – Zawsze byłaś po mojej stronie. Teraz mam wrażenie, że wybrałaś Anię zamiast mnie.
Zacisnęłam dłonie na filiżance kawy.
– Michał… Ja po prostu nie mogłam zostawić ich bez pomocy. To twoja córka! Twoja była żona!
– Ale to już nie jest moja rodzina! – wykrzyknął tak głośno, że ludzie przy sąsiednich stolikach spojrzeli w naszą stronę.
Wyszłam z tej kawiarni z ciężkim sercem. Czy naprawdę popełniłam błąd? Czy powinnam była pozwolić Ani i Zosi radzić sobie same? Czy lojalność wobec syna powinna być ważniejsza niż zwykła ludzka przyzwoitość?
Dziś siedzę przy oknie i patrzę na bawiącą się w ogrodzie Zosię. Ania przygotowuje kolację w kuchni. W domu jest ciepło i spokojnie… Ale gdzieś głęboko czuję pustkę po synu, który stał mi się obcy.
Czy można być dobrą matką dla wszystkich? Czy pomagając jednym, zawsze musimy ranić innych? Może powinnam była postąpić inaczej… A może właśnie tak wygląda prawdziwa rodzina?