Moje domy, ich własność? Jak rodzina rozgościła się w moim życiu po śmierci najbliższych

— Znowu ktoś był w domu na Wspólnej — powiedziałam do siebie, patrząc na porozrzucane buty w korytarzu. Klucz do tej willi miałam tylko ja i… ciotka Halina, która od śmierci babci coraz częściej „wpadała” bez zapowiedzi. Czułam, jak narasta we mnie złość, ale też bezradność.

Odkąd rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a brat zmarł nagle na serce kilka miesięcy później, zostałam sama z trzema domami: rodzinnym na Wspólnej, mieszkaniem po babci na Pradze i letniskowym domkiem pod Warszawą. Każdy z tych adresów był jak rana, której nie mogłam zagoić. Zamiast poczucia bezpieczeństwa miałam tylko pustkę i wspomnienia.

Rodzina — ta dalsza, bo bliższej już nie miałam — nagle zaczęła się mną interesować. Najpierw były telefony: „Może wpadniemy na grilla do domku?”, „Słyszałam, że mieszkanie po babci stoi puste — szkoda, żeby się marnowało”. Potem pojawiły się klucze w ich rękach, zostawione rzeczy, a nawet rachunki za prąd na moje nazwisko.

Pewnego dnia wróciłam do mieszkania po babci i zastałam tam kuzynkę Kasię z chłopakiem.

— O, cześć! — powiedziała beztrosko. — Wpadliśmy tylko na chwilę, bo mamy remont u siebie.

— Kasia, to nie jest hotel — odpowiedziałam drżącym głosem. — To mieszkanie po babci. Moje mieszkanie.

— Ale przecież babcia by chciała, żebyśmy tu bywali! — odparła z uśmiechem, jakby to wszystko było oczywiste.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Babcia zawsze powtarzała: „Rodzina jest najważniejsza”. Ale czy naprawdę chodziło jej o to, żeby każdy traktował jej dom jak własny? Czy o to, żebym ja nie miała już żadnej prywatności?

Z Haliną było jeszcze gorzej. Pewnego dnia przyszłam do domu na Wspólnej i zastałam ją w kuchni.

— O, jesteś! Zrobiłam bigos — powiedziała, jakby nic się nie stało.

— Halina, dlaczego tu jesteś bez zapowiedzi?

— Przecież to też był dom mojej siostry! — odpowiedziała urażona. — Ty masz tyle tych domów, a ja całe życie w bloku.

Poczułam się winna. Może rzeczywiście powinnam się dzielić? Ale przecież to ja musiałam sprzątać po ich wizytach, płacić rachunki i znosić ich obecność wtedy, gdy najbardziej potrzebowałam samotności.

Z czasem zaczęłam unikać własnych domów. Bałam się, kogo tam zastanę. Czułam się jak intruz we własnym życiu. Nawet znajomi pytali:

— Czemu nie wynajmiesz tych mieszkań? Przynajmniej będziesz miała spokój.

Ale nie potrafiłam. Każdy kąt przypominał mi dzieciństwo, święta z bratem, zapach ciasta babci. Wynająć? To tak, jakbym wyrzekała się przeszłości.

W końcu zebrałam się na odwagę i zorganizowałam rodzinne spotkanie.

— Musimy ustalić zasady — powiedziałam stanowczo. — To są moje domy. Potrzebuję prywatności i spokoju.

Wszyscy patrzyli na mnie zdziwieni. Ciotka Halina zaczęła płakać:

— Myślałam, że jesteśmy rodziną…

Kasia przewróciła oczami:

— Przesadzasz. Przecież nikt ci niczego nie zabiera.

Ale ja wiedziałam swoje. Każda ich obecność była jak wbicie noża w ranę po stracie najbliższych. Zamiast wsparcia czułam presję i obowiązek dzielenia się tym, co zostało mi po rodzinie.

Po spotkaniu przez kilka tygodni był spokój. Ale potem znów znalazłam ślady czyjejś obecności: kubek po kawie na stole w letniskowym domku, nowe buty w przedpokoju na Wspólnej.

Zaczęłam rozważać sprzedaż wszystkiego. Może wtedy odzyskam spokój? Ale czy nie stracę wtedy ostatniego kawałka siebie?

Czasem siadam wieczorem w pustym mieszkaniu po babci i pytam siebie: czy naprawdę rodzina ma prawo rozgaszczać się w moim życiu tylko dlatego, że zostałam sama? Czy jestem egoistką, jeśli chcę mieć własną przestrzeń?

A może to ja powinnam nauczyć się stawiać granice? Jak wy byście postąpili na moim miejscu? Czy można być lojalnym wobec rodziny i jednocześnie wobec siebie?