Miłość czy złudzenie? Moja walka o własne szczęście w cieniu przeszłości Pawła
– Znowu do niej dzwonisz? – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi.
– Muszę. Dzieci są chore, a Magda nie daje sobie rady sama – odpowiedział, odwracając wzrok i sięgając po kurtkę.
Stałam w przedpokoju naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Każde jego wyjście do byłej żony wbijało we mnie kolejną drzazgę niepewności. Przecież wiedziałam, że Paweł ma dzieci z poprzedniego małżeństwa. Zawsze powtarzał, że to zamknięty rozdział. Ale czy na pewno?
Kiedy się poznaliśmy, byłam zachwycona jego dojrzałością i czułością. Po rozwodzie z Magdą wydawał się gotowy na nowy początek. Przez pierwsze miesiące czułam się jak w bajce – wspólne spacery po Łazienkach, długie rozmowy przy winie, plany na przyszłość. Oświadczył mi się w listopadzie, podczas spaceru po Starym Mieście. Powiedziałam „tak” bez wahania.
Ale potem przyszła codzienność. Coraz częstsze telefony od Magdy, nagłe wyjazdy do dzieci, wieczne kompromisy. Z początku rozumiałam – przecież to ojciec. Ale z czasem zaczęłam czuć się jak gość we własnym domu. Kiedy Paweł wracał od nich, był inny: zamyślony, nieobecny. Czasem łapałam go na tym, że uśmiecha się do telefonu, czytając wiadomości od Magdy.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez przypadek. Stałam w kuchni, a on rozmawiał w salonie:
– Wiem, że ci ciężko, Magda. Ale pamiętaj, zawsze możesz na mnie liczyć… Tak, przyjadę jutro po dzieci.
Zamarłam. „Zawsze możesz na mnie liczyć” – te słowa zabolały bardziej niż jakakolwiek kłótnia.
Kiedy próbowałam z nim o tym rozmawiać, zbywał mnie:
– Przesadzasz. To tylko dzieci. Magda jest matką moich dzieci, nie konkurencją.
Ale ja czułam się coraz bardziej niewidzialna. Nawet podczas rodzinnych obiadów z jego rodzicami temat Magdy i dzieci był zawsze na pierwszym planie. Nikt nie pytał o moje sprawy, o moją rodzinę czy pracę w szkole podstawowej na Ursynowie.
Z czasem zaczęłam unikać tych spotkań. Wolałam zostać sama w domu niż słuchać opowieści o tym, jak Magda świetnie radzi sobie z remontem mieszkania albo jak dzieci tęsknią za ojcem.
Pewnej soboty Paweł wrócił późno wieczorem. Pachniał jej perfumami – znałam ten zapach aż za dobrze.
– Była awaria pralki – tłumaczył się nerwowo. – Pomagałem jej naprawić.
– A nie mogła zadzwonić po fachowca? – zapytałam z goryczą.
– Przecież to nic takiego! – podniósł głos. – Zawsze musisz robić z igły widły!
Wybiegłam wtedy z mieszkania i przez godzinę błąkałam się po pustych ulicach miasta. W głowie kłębiły mi się myśli: czy jestem tylko dodatkiem do jego życia? Czy kiedykolwiek będę dla niego najważniejsza?
Zaczęłam rozmawiać o tym z moją przyjaciółką Kasią:
– Musisz postawić granice – radziła stanowczo. – On nie może żyć na dwa fronty.
Ale jak postawić granice komuś, kto sam nie wie, czego chce?
W pracy też zaczęło mi się gorzej układać. Byłam rozkojarzona, popełniałam błędy przy sprawdzaniu klasówek. Dzieci pytały:
– Pani Aniu, dlaczego pani jest smutna?
Nie umiałam odpowiedzieć.
W końcu nadszedł dzień konfrontacji. Paweł wrócił późno i od progu rzucił:
– Magda prosiła, żebym został u niej na noc. Ma gorączkę i dzieci są przerażone.
Patrzyłam na niego bez słowa. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam w jego oczach cień winy.
– Aniu… Ja naprawdę nie wiem już, co robić – powiedział cicho.
– A ja wiem – odpowiedziałam spokojnie. – Muszę pomyśleć o sobie.
Spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do mamy do Piaseczna. Przez całą drogę płakałam jak dziecko.
Mama przyjęła mnie bez słowa wyrzutu. Ugotowała rosół i po prostu była obok.
Przez kolejne dni Paweł dzwonił i pisał wiadomości:
– Wróć… Proszę… Kocham cię…
Ale ja już wiedziałam: nie mogę być szczęśliwa w cieniu czyjejś przeszłości. Nie mogę być tylko tłem dla jego życia.
Dziś mija miesiąc odkąd wyprowadziłam się od Pawła. Wciąż boli, ale czuję się lżejsza. Zaczynam powoli układać swoje życie na nowo – bez kompromisów kosztem siebie.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można być szczęśliwym z kimś, kto nigdy nie zamknął drzwi do swojej przeszłości? A może prawdziwa miłość to przede wszystkim szacunek do samej siebie?