Samotność w czterech ścianach: Gdy rodzina znika, gdy najbardziej jej potrzebujesz

— Mamo, czy możesz przyjechać chociaż na kilka dni? — mój głos drżał, a w słuchawce zapadła cisza. Słyszałam tylko ciche westchnienie mamy, potem jej zmęczony głos: — Lucynka, wiesz, że z tatą mamy teraz tyle na głowie… Może później?

Później. To słowo dźwięczało mi w uszach jak wyrok. Stałam przy oknie, trzymając w ramionach maleńką Zosię, która właśnie zasnęła po godzinach płaczu. Mój mąż, Tomek, był w pracy – musiał być, bo kredyt nie poczeka. A ja? Ja byłam sama. Sama z dzieckiem, z lękiem, z bezsennością i poczuciem, że coś jest ze mną nie tak.

Przez całą ciążę słyszałam od rodziców i teściów: „Jak się urodzi wnuczka, będziemy wam pomagać! Nie martw się, Lucynko, rodzina jest od tego!” Ale kiedy Zosia przyszła na świat, nagle wszyscy mieli swoje sprawy. Mama tłumaczyła się chorobą taty i własnym zmęczeniem. Teściowa – że nie chce się narzucać i „młodzi powinni sobie radzić sami”.

Pamiętam pierwszy dzień po powrocie ze szpitala. Zosia płakała bez przerwy, a ja nie wiedziałam, co robić. Próbowałam ją karmić, przewijać, tulić – nic nie pomagało. Zadzwoniłam do mamy. „To normalne, dzieci płaczą”, usłyszałam. Ale czy to normalne, że matka płacze razem z dzieckiem?

Tomek wracał późno. Był zmęczony i zestresowany. — Lucyna, musisz być silna — mówił. — Przecież chciałaś tego dziecka…

Chciałam. Ale nikt mnie nie uprzedził, że będę czuła się jak więzień we własnym domu. Że będę patrzeć przez okno na ludzi idących do pracy czy na zakupy i zazdrościć im wolności. Że będę się bała zasnąć, bo Zosia zaraz się obudzi i znów zacznie płakać.

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie koleżanka ze studiów, Anka. — Lucyna, jak się trzymasz? — zapytała szczerze.

— Nie wiem… — odpowiedziałam cicho. — Czasem mam wrażenie, że już nie jestem sobą.

— Może powinnaś poprosić o pomoc rodziców? — zaproponowała.

— Próbowałam… — urwałam. W gardle ścisnęło mnie tak mocno, że nie mogłam mówić dalej.

Wtedy pierwszy raz pomyślałam: może to ze mną jest coś nie tak? Może jestem złą matką?

Zaczęły się kłótnie z Tomkiem. On nie rozumiał mojego zmęczenia. — Przecież siedzisz cały dzień w domu! Ja muszę pracować! — krzyczał pewnego wieczoru.

— Ty możesz wyjść! Możesz rozmawiać z ludźmi! Ja mam tylko ściany i płaczące dziecko! — wybuchłam.

Zamilkł. Wyszedł trzaskając drzwiami.

Następnego dnia zadzwoniła teściowa. — Lucynko, może przesadzasz? My kiedyś mieliśmy gorzej i dawaliśmy radę…

Chciałam krzyczeć: „To nie jest konkurs na najbardziej zmęczoną matkę!” Ale tylko przytaknęłam i odłożyłam słuchawkę.

Czułam się coraz gorzej. Zaczęły się ataki paniki – serce waliło mi jak oszalałe, dłonie drżały tak bardzo, że bałam się wziąć Zosię na ręce. Bałam się powiedzieć o tym Tomkowi. Bałam się powiedzieć komukolwiek.

Pewnego wieczoru usiadłam na podłodze w łazience i zaczęłam płakać tak głośno, że aż Zosia się obudziła. Przytuliłam ją do siebie i szeptałam: — Przepraszam… Przepraszam cię za to wszystko…

Wtedy zadzwonił telefon. To była Anka.

— Lucyna, słuchaj… Ja też miałam depresję po porodzie. To nie twoja wina. Musisz komuś o tym powiedzieć.

Tej nocy pierwszy raz powiedziałam Tomkowi: — Boję się. Nie radzę sobie.

Patrzył na mnie długo w milczeniu. Potem usiadł obok i objął mnie ramieniem.

— Przepraszam… Myślałem, że jesteś silniejsza ode mnie…

Od tamtej pory zaczęliśmy rozmawiać inaczej. Tomek zaczął wracać wcześniej z pracy. Czasem gotował obiad albo wychodził z Zosią na spacer, żebym mogła się przespać. Ale rodzina nadal była daleko – fizycznie i emocjonalnie.

Po kilku miesiącach odwiedziła nas mama. Przyniosła ciasto i uśmiech na twarzy.

— Widzisz? Dałaś radę! Jesteś silna dziewczyna! — powiedziała z dumą.

Chciałam jej powiedzieć, ile mnie to kosztowało. Ile razy miałam ochotę wyjść z domu i nigdy nie wrócić. Ile razy czułam się gorsza od innych matek.

Ale tylko się uśmiechnęłam.

Dziś Zosia ma już rok. Jest cudowna – uśmiechnięta i zdrowa. Ale ja nadal pamiętam tamtą samotność i rozczarowanie rodziną.

Często pytam siebie: czym właściwie jest rodzina? Czy to tylko ludzie związani krwią? Czy może ci, którzy naprawdę są przy nas wtedy, gdy najbardziej ich potrzebujemy?

A wy? Czy też czuliście się kiedyś samotni wśród najbliższych?